Jeszcze niedawno martwił się, że nie może znaleźć rywala, z którym stanie w styczniu w ringu. W końcu na propozycję walki z Deontay'em Wilderem przystał Artur Szpilka. Do starcia jeszcze kilka dni, a amerykański mistrz WBC kategorii królewskiej już wybiega w przyszłość. Bardzo daleką.
Nie ma, co ukrywać, że planem Wildera jest zdominowanie kategorii królewskiej. Jednak w ostatnim czasie popadł w samouwielbienie. Czy słusznie? Ma podstawy ku temu?
Zapomniał o Szpilce?
W grudniu Wilder miał nie lada ból głowy. Czas uciekał, a nie wiadomo było, kto stanie z nim w ringu podczas zaplanowanego na 16 stycznia pojedynku. Wydawało się, że najpoważniejszym rywalem jest Wiaczesław Głazkow, jednak ten będzie rywalizował o pas IBF. Wśród potencjalnych rywali wymieniano Tomasza Adamka, Shannona Briggsa, Amira Mansoura czy Bermane Stiverne'a. Konkretów jednak brakowało. W końcu wszystko się wyklarowało i Wilder mógł odetchnąć. Szansę walki o pas mistrzowski otrzymał Artur Szpilka.
Wilder jest pewny swego i zapowiada zwycięstwo. Bez wątpienia ma ku temu podstawy. Wilder to bombardier jakich mało. Jego cios powalił już niejednego śmiałka. Wejść z nim do ringu to jak spotkać wściekłego byka, który rozwali wszystko, co spotka na swojej drodze. Tylko Stiverne wytrzymał z Amerykaninem pełen dystans. Wilder nie ma wątpliwości, że ze Szpilką upora się szybko.
Pytanie, czy ten pojedynek jest dla Amerykanina ważny? Wydaje się, że Wilder wybiega już w przyszłość. Walkę ze Szpilką zapisał w swoim kalendarzu, jednak myśli o zdominowaniu wagi ciężkiej. W licznych rozmowach podkreśla, że chce rywalizować ze zwycięzcą pojedynku Tyson Fury-Władimir Kliczko. Ostatnio nawet Amerykanin pokusił się o wskazanie na Brytyjczyka, którego upatruje jako faworyta rewanżowego starcia pomiędzy tytanami wagi ciężkiej. Pojawia się jeden problem, czy Wilder nie traci trochę kontaktu z rzeczywistością. Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby skupić się na najbliższym pojedynku, a nie rysować scenariusz na przyszłość. Tak jakby trochę lekceważył zbliżające się starcie. Wiadomo, że Szpilka aspiruje do miana czempiona, ale z jakichś powodów został wytypowany na najbliższego rywala Amerykanina. Każdemu przeciwnikowi należy się szacunek, a z całego zamieszania wokół pojedynku wynika chaos. Niby Wilder szukał rywala, martwił się, ubolewał. Gdy go już znalazł zaczął planować swoją przyszłość.
A może to pokaz siły?
Być może to taka gombrowiczowska maska, którą przywdział Wilder. Pokazuje swoją pewność siebie, a zarazem nie chce wypaść z obiegu. To również istotne, gdyż cały czas buduje swoją wartość i chce, żeby jego nazwisko było nośne i docierało do jak największej liczby uszu. Może tu trzeba upatrywać przyczyn wybiegania w przyszłość przez Amerykanina.
W słowach nie przebiera. Marzą mu się tytułu Fury'ego. Wilder chciałby, aby obok pasa WBC zawisły tytuły mistrza świata IBA, WBO i WBA. – Fury jest tylko wysokim pięściarzem, który nie ma dużej siły ciosu. Zachowuje się w ringu jak głupek. Jestem w stanie go znokautować. Z mojej strony padła propozycja, aby był pierwszym pięściarzem, z którym zmierzę się w obronie tytułu. Jego team wybrał walkę z Kliczko. Rywale boją się ze mną mierzyć, gdyż znają wynik walki – prezentuje swoje zdanie Wilder.
Zasadne wydaje się w takim razie, dlaczego więc Szpilka zdecydował się walczyć z amerykańskim mistrzem? Teoretycznie wynik walki jest znany. Historia zna różne przypadki. Pewność siebie jest ważna, ale nie ma, co przesadzać z samouwielbieniem.
KM