Mocne wejście, Dudek nokautuje

Enfusion Reality to program, w którym kamera towarzyszy kickbokserom podczas treningów i pojedynków. W rywalizacji bierze udział Rafał Dudek, który udanie zainaugurował zmagania.

Polak trenuje wraz z Markiem Skeerem z Anglii, Cricem Boussoukou z Francji i Andreim Ostravanu z Rumunii pod okiem Sheeny Widdershoven. W Tajlandii zawodników podzielono na cztery grupy stosując kryterium geograficzne. Wielkim finałem ma być wyłonienie najlepszego fightera w kategorii 70kg. Odcinki Enfusion Reality będą emitowane od marca.

Początek rewelacyjny

Warto zwrócić uwagę, że Rafał Dudek bierze udział w ciekawym przedsięwzięciu. Z jednej strony może doskonalić swoje umiejętności i trenować z utytułowanymi zawodnikami, a z drugiej jest częścią projektu, który zdał egzamin. Wydaje się, że obecność kamery na treningu kickbokserów może jedynie interesować fanów sportów walki, jednak obraz przyciąga i budzi zainteresowanie. Dlaczego? Podczas gali prezentowane są tylko walki, a więc danie główne. Enfusion Reality pokazuje kulisy, co wśród wielu rodzi ciekawość. 

Po raz kolejny w show holenderskiej organizacji wystąpi Polak. Rafał Dudek w grudniu pojawił się na gali Enfusion w Antwerpii. Wygrał z Youssefem El Hajim, a w styczniu poleciał do Tajlandii. 28 stycznia Dudek stoczył swoją pierwszą walkę, która zakończyła się sukcesem.

Polski zawodnik stanął naprzeciw Muhammeda Zahira. Można śmiało powiedzieć, że Dudek miał wejście smoka i zrobił wrażenie na potencjalnych rywalach. Zahir już w pierwszej rundzie znalazł się na deskach. Fighter z Kenii przeżył szok. Najpierw był liczony po prawym prostym. Wstał, jednak Dudek miał go już "na widelcu". Kolejnym ciosem przypieczętował swoje zwycięstwo. Zahir potrzebował trochę czasu, aby dojść do siebie.

Dudek na świętowanie nie ma zbyt wiele czasu. Zabawa trwa dalej. Polak musi intensywnie przygotowywać się do kolejnego pojedynku. W ćwierćfinale spotka się z Beau Superprosamui z Tajlandii. Wygrana otworzy Polakowi drzwi do występu w wielkim finale Enfusion Reality, który odbędzie się w maju w Antwerpii.

Nowy rywal Jędrzejczyka

Początkowo Paweł Jędrzejczyk podczas gali Glory 27 w Chicago miał się zmierzyć z Francoisem Ambangiem. Amerykanin musiał zrezygnować z występu ze względu na kontuzję.

Znaleziono już zastępstwo za Ambanga. Popularny "Wergi" zmierzy się z Richardem "Maximusem" Abrahamem. Rywalizacja odbędzie się w kategorii 77kg, co dla Amerykanina może być wyzwaniem. Abraham zazwyczaj występuje w 81kg, a więc czeka go sporo wysiłku, aby zbić wagę. "Maximus" muay thai trenuje od sześciu lat, wcześniej zajmował się kulturystyką.

Walka Jędrzejczyk vs Abraham odbędzie się 26 lutego w Chicago. 

KM

Johnson w pełnej gotowości

Anthony Johnson jest numerem dwa wagi półciężkiej UFC. Amerykanin liczy, że w końcu uda mu się wejść na szczyt. Podczas gali UFC on Fox 18 31-latek po raz kolejny udowodnił swój potencjał.

Popularny "Rumble" szybko zastopował zapędy Ryana Badera. Amerykanin potrzebował zaledwie półtorej minuty, aby odnieść dwudzieste pierwsze zwycięstwo w karierze.

Szybka wygrana

Pojedynek Johnsona z Baderem prawdopodobnie wyłonił kolejnego pretendenta do tytułu mistrzowskiego w kategorii półciężkiej. "Rumble" po raz kolejny potwierdził, że posiada nokautujący cios. 31-latek szybko rozprawił się z Baderem, który nie czekał i na samym początku ruszył po obalenie. Johnson nie dał się zaskoczyć. Pod siatką "Rumble" słał kolejne ciosy w stronę rywala, który odpłynął. Walkę przerwano, a 31-letni Amerykanin mógł wznieść ręce w geście triumfu.

Na konto Johnsona wpłynęło dodatkowo pięćdziesiąt tysięcy dolarów. "Rumble" został wyróżniony za najlepszy występ gali. Warto również wspomnieć o wyczynie Bena Rothwella. Amerykanin jako pierwszy pokonał techniką kończącą Josha Barnetta. Rothweell zastosował skuteczną gilotynę, co zrobiło duże wrażenie na obserwatorach. Na konto zwycięzcy wpłynęło pięćdziesiąt tysięcy dolarów za występ wieczoru.

Gotowy na mistrzowskie starcie

Anthony Johnson umocnił się na czele kategorii półciężkiej i czeka na walkę o mistrzowski tytuł. Musi uzbroić się w cierpliwość. Rok temu nie wykorzystał swojej szansy. Johnson stanął do rywalizacji o mistrzowski pas, który w wyniku zawirowań stracił Jon Jones z Danielem Cormierem. Były zapaśnik zaskoczył 31-latka duszeniem zza pleców. "Rumble" musiał odklepać w trzeciej rundzie. Cormier mógł cieszyć się z mistrzowskiego tytułu i wysokich ocen za występ wieczoru. Dlaczego Johnson przegrał? Amerykanin przygotowywał się pod innego rywala. – Kiedy walczyłem z nim pierwszy raz nie byłem gotowy. Przygotowywałem się do rywalizacji z Jonem Jonesem, a nie Danielem Cormierem. A to spora różnica – wyjaśnia „Rumble”.

Teraz Jones wraca do rywalizacji i niewykluczone, że będzie miał zakusy na mistrzowski pas. Prawdopodobnie niedługo UFC ogłosi datę walki Jonesa z Danielem Cormierem. Anthony Johnson wie, że na kolejną szansę musi poczekać. – To będzie największy pojedynek w moim życiu. Będę czekał tak długo jak będą chcieli. W tym czasie przygotuję się do tego. Jeśli któryś z nich dozna kontuzji to jestem gotowy na zastępstwo – zapowiada 31-letni Amerykanin.

Anthony Johnson wygrał ostatnie dwie walki. Zasypywał rywali ciosami i zwyciężał szybko. "Rumble" to fighter, który nie ma litości dla rywali. Tylko sześć walk wygrał decyzją sędziów. Na swoim koncie zapisał aż piętnaście nokautów. Jeszcze nigdy nie zwyciężył prze poddanie.

Fot. mmaweekly.com

KM

Cunningham dobrze zna Polaków

39-letni Amerykanin to jeden z wyróżniających się bokserów kategorii junior ciężkiej. W ciężkiej nie odniósł większych sukcesów. Na szczyt wszedł pokonując Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka, co dało mu pas mistrzowski organizacji IBF w wadze junior ciężkiej. W swojej karierze rywalizował również z Tomaszem Adamkiem. Niewykluczone, że Steve Cunningham stanie również na drodze kolejnego Polaka – Krzysztofa Głowackiego.

Cunningham na szczyt wszedł w kategorii junior półciężkiej, jednak chciał się spełniać w wadze ciężkiej. Bez powodzenia. Jedynie udało mu się sięgnąć po pas USBA. Czy 39-latek wróci do kategorii, w której odnosił największe sukcesy? Wymienia się go jako kandydata na rywala dla mistrza świata WBO Krzysztofa Głowackiego, który czeka na pierwszą obronę tytułu.

Jak to było?

Historia zaczyna się pięknie. Cunnigham nigdy nie był bokserem, który posiadał piorunujące uderzenie. W ringu charakteryzuje go aktywność i konsekwencja. Często jego walki były "stykowe" i werdykty budziły wiele wątpliwości. Cunningham to rywal niewygodny, a przede wszystkim wymagający. Niejednemu napsuł krwi. W tym gronie nie brakuje polskich bokserów, z którymi rywalizował na najwyższym poziomie.

Po dziewiętnastu wygranych, w tym pokonaniu mocnego Guillermo Jonesa, amerykański pięściarz dostał szansę rywalizacji o wakujący pas IBF. Przyjechał do Polski, gdzie w warszawskiej hali Torwar zmierzył się z Krzysztofem "Diablo" Włodarczykiem. W listopadzie 2006 roku lepszy okazał się Polak, choć sędziowie nie podjęli jednogłośnej decyzji. Pół roku później panowie spotkali się w katowickim Spodku. Również nie był łatwo. Walka wyrównana, zacięta i werdykt sędziowski ponownie niejednogłośny, lecz tym razem na korzyść Cunninghama. Skutecznie bronił pasa tylko raz, ale bokser z Filadelfii okazał się lepszy od niepokonanego Marco Hucka. Niemiec poległ przez techniczny nokaut w dwunastej rundzie.

Zapędy Cunninghama powstrzymał Tomasz Adamek, który odebrał mu pas IBF, jednak wygrał niejednogłośnie na punkty. Tytuł z czasem wrócił do Amerykanina. Cunningham rywalizował z Troyem Rossem o wakujący pas IBF. W czwartej rundzie leżał już na deskach, jednak szczęście 5 czerwca 2010 roku było przy nim. Ross w piątej odsłonie musiał zrezygnować z dalszej rywalizacji ze względu na kontuzję oka. Popularny "USS" ponownie na szczycie, ale historia lubi się powtarzać. Pokonał Enada Licinę, ale w kolejnej walce uległ Yoanowi Pablo Hernandezowi. W rewanżu Cunningham nie znalazł recepty na pochodzącego z Kuby pięściarza. Po tym pojedynku zdecydował się spróbować szczęścia w wadze ciężkiej.

Bez rewelacji

W debiucie zdecydowanie na punkty pokonał Jasona Gaverna, a w kolejnej walce spotkał się z dobrze sobie znanym Adamkiem. Starcie niezwykle wyrównane i historia powtórzyła się – wynik rywalizacji wzbudził kontrowersje. Triumfował „Góral”. Na głęboką wodę Amerykanin został rzucony w kolejnym pojedynku. Tyson Fury nabierał ogłady, jednak wiedział, gdzie zmierza. W siódmej rundzie odprawił doświadczonego rywala.

Trzy wygrane z rzędu pokazały, że Cunningham wcale w wadze ciężkiej nie jest skazany na porażkę. Rywalizacja z Głazkovem zakończyła się jednak jego porażką. W ostatnim starciu zremisował z Antonio Tarverem.

Pięściarz, którego pojedynki są zacięte i wyrównane. Niewygodny dla rywali, jednak nigdy dłużej nie zdarzyło mu się cieszyć z mistrzowskiego pasa. Niewykluczone, że Cunningham stanie na drodze Krzysztofa Głowackiego. Jednak 39-latkowi daleko już do tego Cunninghama z najlepszych lat. 

Fot. boxnews.com.ua

KM

Julian Ramirez kontra Christopher Martin w FightKlubie!

29 stycznia na ringu w Los Angeles młody prospekt grupy Golden Boy Promotions, Julian Ramirez (15-0, 8 KO) zaliczy swój pierwszy tegoroczny występ. Przeciwnikiem 23-letniego “Camarona” będzie doświadczony Christopher Martin (28-6-3, 9 KO). Stawką dziesięciorundowego pojedynku będzie pas WBC Youth Silver w wadze piórkowej.
Ramirez walczył w ubiegłym roku dwukrotnie, odprawiając meksykańskich testerów: Raula Hidalgo i Hugo Partidę. Z kolei Christopher Martin to zawodnik, który ma na koncie potyczki z wieloma znanymi zawodnikami wagi super koguciej i piórkowej. Amerykanin przegrywał w swojej karierze z Garrym Russelem Juniorem i Miguelem Marriagą, ale zremisował na przykład z Teonem Kennedym i pokonał Chrisa Avalosa. Czy uda mu się pokrzyżować plany pnącego się w rankingach Ramireza?
Zapraszamy na 04:00 w nocy z piątku na sobotę, albo na powtórkę w sobotę od 11:30.

Hard Knocks Fighting #48

HARD KNOCKS FIGHTING to słynna i najaktywniejsza kanadyjska federacja MMA. To w tej organizacji walczyła m.in. Ronda Rousey. W najbliższą sobotę pokażemy, z 2-godzinnym opóźnieniem, zaplanowaną na ten dzień 48. imprezę spod szyldu HKF. W walce wieczoru, otoczeni klatką i wiwatującą publiką, spotkają się Jesse Arnett (9-4) oraz Darrick Minner (15-4) reprezentujący kategorię kogucią.
W przedwalce z kolei atrakcja z wagi półciężkiej, Rodney "Sho Nuff The Master" (24-10-1) stanie w oktagonie do boju z Danem "Smokiem" Spohnem (12-4).Zapraszamy w sobotę na 22:00!

Zwiastun: [kod]

Źródło: materiały prasowe

W grę wchodzi tylko zwycięstwo

To będzie pojedynek o być albo nie być Jana Błachowicza w najlepszej organizacji mieszanych sztuk walki na świecie. Popularny „John” podczas gali UFC Fight Night w Zagrzebiu zmierzy się z Igorem Pokrajacem. W Chorwacji zaprezentuje się również Bartosz Fabiński.

Wydarzenie w Zagreb Arenie odbędzie się 10 kwietnia, czyli prawie rok od premierowej gali UFC w Polsce, podczas której Błachowicz przegrał z Jimim Manuwą. Porażka w starciu z Pokrajacem postawi los „Johna” w amerykańskiej organizacji pod ogromnym znakiem zapytania.

Ostatnia szansa?

Pokrajac będzie miał za sobą entuzjastyczną publiczność, która stanie za nim murem i nie odmówi mu gorącego wsparcia. Błachowicz stanie przed trudnym zadaniem. Z jednej strony zmierzy się z potężnym i doświadczonym Chorwatem. 36-latek wraca do oktagonu UFC po prawie półtorarocznej przerwie. Jakie ma wspomnienia z występów amerykańskiej organizacji? Najkrócej mówiąc – przeciętne. W debiucie, a było to we wrześniu 2009 roku, przegrał decyzją sędziów z Vładimirem Matyushenko. Pierwszy triumf w barwach UFC zanotował niespełna rok później, gdy wygrał już w pierwszej rundzie z Jamesem Irvinem. Jednak ostatnią walkę w organizacji Dana White'a Chorwat stoczył w grudniu 2014 roku. Przegrał z Marcosem Rogerio de Limą. Po pięciu walkach bez zwycięstwa UFC podziękowało fighterowi z Bałkanów za współpracę. Jednak Pokrajac odbudował się. Walczył na galach FFC i MFC. Wygrał ostatnie trzy walki i wszystkie kończył w pierwszej rundzie. Teraz dostaje kolejną szansę od UFC. Czy ją wykorzysta?

Warto nieco bliżej przyjrzeć się 36-latkowi. Pokrajac występował w Polsce i walczył z polskimi zawodnikami. Pokrajac zaprezentował się na gali KSW 4, a było to już ponad dziesięć lat temu! Wtedy przegrał z Łukaszem Jurkowskim. Chorwat wziął rewanż na "Jurasie", którego pokonał w sierpniu 2006 roku podczas pojedynku na gali Sukosan Fight Night. Potem miał jeszcze okazję spotkać się z Mamedem Khalidovem. Pojedynek odbył się w sierpniu 2007 roku podczas gali Boxing Explosion 2. Chorwat przegrał w drugiej rudzie. Po porażce z Khalidovem zanotował osiem zwycięstw z rzędu i dostał szansę występów w UFC. Do tej pory stoczył tam dwanaście pojedynków, z czego cztery wygrał. Jego ofiarą padł m.in. Krzysztof Soszyński.

Zatem Pokrajac wraca. Z kolei Błachowicz musi zrobić wszystko, żeby wygrać. Dwie porażki z rzędu mocno zachwiały pozycją „Johna” w UFC. Kolejna przegrana może przyczynić się do jego zwolnienia. Jednak Polak ma świadomość stawki najbliższego pojedynku. Sam wyrywał się do kolejnej walki, o czym świadczy zgłoszenie się do rywalizacji z Nikitą Krylovem, który na UFC Fight Night 83 w Londynie miał zmierzyć się z Jimim Manuwą, jednak ten doznał kontuzji. Ukrainiec pozytywnie zareagował na ofertę „Johna”, jednak organizator niekoniecznie. Po prostu zrezygnowano z walki z udziałem Krylova. A więc teraz Błachowicz musi znaleźć sposób na doświadczonego Chorwata, który będzie walczył u siebie. Nie zawsze własny teren jest atutem. Błachowicz przekonał się o tym rywalizując w Krakowie.

We dwóch raźniej

Podczas gali w Chorwacji zobaczymy również Bartosza Fabińskiego. 29-latek występujący w wadze półśredniej zmierzy się z Nicolasem Dalby'm.

Dla Polaka będzie to trzeci pojedynek w UFC. Do tej pory może pochwalić się stuprocentową skutecznością. Dalby w swojej karierze jeszcze nie przegrał. Dla Duńczyka pojedynek z Fabińskim będzie trzecim występem w UFC. W ostatnim pojedynku zremisował z Darren'em Tillem. Wcześniej pokonał Elizeu Zaleski dos Santos.
W Zagrzebiu dojdzie do starcia Francisa Ngannou i Bojana Mihajiovica. Z kolei Gabriel Gonzaga zmierzy się z Rusłanem Magomedowem.

KM

Fabricio Werdum

Brazylijski grappler i zawodnik MMA wagi ciężkiej urodzony 30 lipca 1977 roku w Porto Alegre.  Jest dwukrotnym mistrzem świata w brazylijskim jiu-jitsu oraz submission lighting (ADCC). W karierze walczył dla największych światowych organizacji jak: PRIDE FC, Strikeforce i UFC. W MMA zadebiutował 16 czerwca 2002 roku. W 2005 roku związał się z PRIDE FC uzyskując bilans czterech wygranych walk i dwóch porażek, pokonując m.in. Toma Eriksona oraz Alistaira Overeema. 12 listopada 2006 roku pokonał Aleksandra Jemieljanienko na gali 2H2H: Pride & Honor po czym podpisał kontrakt z UFC gdzie toczył pojedynki od 2007 do 2008 roku. W latach 2009-2011 walczył dla Strikeforce. 26 czerwca 2010 roku podczas gali Strikeforce w San Jose zmusił do poddania czołowego zawodnika wagi ciężkiej na świece Fiodora Jemieljanienko. Tym samym doprowadził do jego drugiej porażki w karierze. Dzięki temu zwycięstwu pod koniec czerwca 2010 roku, Werdum został sklasyfikowany przez fachowy portal sherdog.com na pozycji numer 2 wśród najlepszych zawodników MMA wagi ciężkiej. W 2011 roku wziął udział w 8-osobowym turnieju skupiającym najlepszych zawodników Strikeforce w wadze ciężkiej. W ćwierćfinale przegrał przez jednogłośną decyzję sędziów z mistrzem Strikeforce, Alistairem Overeemem. W grudniu 2011 roku ponownie podpisał kontrakt z UFC. 4 lutego 2012 na gali UFC 143 zmierzył się z Royem Nelsonem. Werdum od początku pojedynku narzucił szybkie tempo zadając w klinczu ciosy kolanami. Po trzech rundach sędziowie orzekli jednogłośne zwycięstwo Werduma. Za ten pojedynek Brazylijczyk otrzymał bonus finansowy za walkę wieczoru. 8 czerwca 2013 roku poddał byłego mistrza PRIDE Antonio Rodrigo Nogueire. 15 listopada 2014 roku pokonał przed czasem Marka Hunta i został tymczasowym mistrzem UFC w wadze ciężkiej. 13 czerwca 2015 nieoczekiwanie pokonał duszeniem gilotynowym broniącego tytułu Caina Velaqueza unifikując oba tytuły i zostając pełnoprawnym mistrzem wagi ciężkiej. 14 maja w obronie tytułu przegrał z Stipe Miocicem przez nokaut w pierwszej rundzie. 

Lyoto Machida

Brazylijski zawodnik MMA japońskiego pochodzenia urodzony 30 maja 1978 roku w Salwadorze. Posiada czarny pas w shotokan oraz czarny pas w brazylijskim jiu-jitsu.  Pierwszą walkę Machida stoczył w 2003 roku w Tokio podczas gali NJPW: Ultimate Crush zorganizowanej przez Antonio Inokiego. Przez kilka następnych lat był uważany za wschodzącą gwiazdę MMA. Pokonał w tym czasie m.in. przyszłego mistrza UFC w wadze średniej Richa Franklina, byłego mistrza UFC w wadze półśredniej B.J. Penna, finalistę programu UFC The Ultimate Fighter Stephana Bonnara oraz dwóch zawodników K-1 Michaela McDonalda i Sama Greco. Na początku 2007 roku Machida dołączył do organizacji UFC i w ciągu dwóch lat nie przegrał żadnej walki pokonując sześciu zawodników. Zaowocowało to w marcu 2009 roku ogłoszeniem przez władze UFC, że Machida zmierzy się z ówczesnym mistrzem wagi półciężkiej, Rashadem Evansem w walce o pas. Doszło do niej 23 maja 2009 roku na gali UFC 98. Machida wygrał przez nokaut w drugiej rundzie. 25 października 2009 roku stoczył walkę w obronie tytułu z Mauricio Ruą. Wygrał ją przez wysoce kontrowersyjną jednogłośną decyzję sędziów. Pod wpływem krytyki mediów i kibiców władze UFC postanowiły jak najszybciej zorganizować walkę rewanżową. Odbyła się ona 8 maja 2010 roku. Rua znokautował Machidę w pierwszej rundzie odbierając mu pas. Kolejnym przeciwnikiem Machidy został były mistrz UFC w wadze półciężkiej, Quinton Jackson. Walka odbyła się na UFC 123 i zakończyła się niejedno głośną wygraną Amerykanina. 30 kwietnia 2011 roku w Toronto, podczas gali UFC 129 Machida znokautował byłego mistrza UFC w wadze półciężkiej i ciężkiej Randy’ego Couture’a kopnięciem frontalnym z wyskoku. 12 listopada stoczył przegrany pojedynek o pas mistrzowski w wadze półciężkiej z Jonem Jonsem na gali UFC 140. 4 sierpnia 2012 roku znokautował Amerykanina Ryana Badera w drugiej rundzie i zapewnił sobie ponownie pojedynek o pas mistrzowski, który się nie odbył. Pod koniec sierpnia 2012 roku Dan Henderson który miał walczyć z mistrzem wagi półciężkiej na Gali UFC 151, został kontuzjowany. Następny w kolejce Machida zrezygnował z walki, twierdząc że ma za mało czasu na przygotowanie się. W ostateczności galę odwołano, a Dan Henderson i Lyoto Machida zawalczyli na UFC 157 o prawo pojedynku o pas mistrza wagi półciężkiej. Lyoto wygrał przez niejedno głośną decyzję sędziów. Z powodu tego, iż Aleksander Gustafsson otrzymał możliwość stoczenia walki o pas, plany zestawienia Machidy z posiadaczem pasa mistrzowskiego Jonsem zeszły na dalszy plan, a Machida ostatecznie stoczył pojedynek z Philem Davisem 3 sierpnia. Machida kontrowersyjnie przegrał na punkty z Amerykaninem.  Po tej przegranej postanowił zejść do kategorii średniej. Pierwszy pojedynek w nowej wadze stoczył 26 października w Manchesterze przeciw byłemu klubowemu koledze Markowi Munozowi. Machida znokautował rywala w pierwszej rundzie.  5 lipca 2014 roku stoczył pojedynek o pas mistrzowski w wadze średniej z Chrisem Weidmanem. Po pięciu rundach sędziowie wskazali zwycięstwo obrońcy tytułu Weidmanowi. 20 grudnia 2014 roku pokonał przez TKO w pierwszej rundzie C.B. Dolloway’a.  18 kwietnia 2015 roku przegrał przez poddanie z Lukiem Rockholdem. 27 czerwca 2015 roku przegrał walkę przez nokaut w trzeciej rundzie z Yoel Romero. 

Polskie przygotowania po japońsku

Czy jest lepsze miejsce do treningów dla judoków? Chyba nie. Katarzyna Kłys i Maciej Sarnacki przygotowują się do najbliższych startów w ojczyźnie judo. 

Pierwsze zmagania w tym roku na tatami już za nami. Arleta Podolak (57kg) i Agata Perenc (52kg) sięgnęły po brązowe medale w turnieju African Open Tunis. Z kolei w Grand Prix w Hawanie Polacy nie wywalczyli miejsca na podium. Najwyżej uplasowała się Arleta Podolak, która zajęła siódme miejsce. Na swoje pierwsze występy w tym roku czekają Katarzyna Kłys (70kg) oraz Maciej Sarnacki (+100kg).

Początek przygotowań do igrzysk

Rozgrywka wchodzi w decydującą fazę. Kłys i Sarnacki chcą jechać do Rio de Janeiro, aby zaznaczyć swoje miejsce w światowej hierarchii. Judoczka Polonii Rybnik dwa razy z rzędu wywalczyła medal na mistrzostwach świata. W 2014 roku w Czelabińsku indywidualnie zdobyła brąz, a w ubiegłym roku w Astanie sięgnęła po srebro w drużynie. Kłys wyróżnia się i jest jedną z czołowych polskich judoczek. Przełamała niemoc biało-czerwonych na mistrzostwach świata. Zdobyła medal dla Polski po jedenastu latach. Z kolei Maciej Sarnacki to obecnie najlepszy polski judoka, który w startach międzynarodowych regularnie plasuje na punktowanych miejscach.

Japońskie przygotowania mają być jednym z kluczowych elementów na drodze do zbudowania najlepszej formy na igrzyska w Rio. Polacy przebywają w ośrodku w Yamanashi koło Kofu. Nasi judocy trenują pod okiem Artura Kłysa oraz Wojciecha Sarnackiego. W Japonii przebywają również Anna Borowska (57kg) i Kamil Grabowski (+100kg).

Za dwa tygodnie nasza kadra rozpocznie zgrupowanie w Cetniewie, które będzie trwało od 12 do 26 lutego. Z kolei Maciej Sarnacki uda się do Duesseldorfu, gdzie w dniach 19-21 lutego odbędą się zmagania Grand Prix. Katarzyna Kłys i Anna Borowska wystąpią przed polską publicznością pod koniec lutego. W Warszawie odbędą się zmagania w  Pucharze Europy. 

Warszawskie emocje

Już można zacierać ręce na rywalizację, która szykuje się w Warszawie w dniach 27-28 lutego. W ubiegłym roku w stolicy Polski rywalizowali panowie. Złoty medal wywalczył Maciej Sarnacki, a Jakub Kubieniec (81kg) oraz Patryk Ciechomski (90kg) sięgnęli po brązowe medale. Po dwóch latach zmagania pań wracają do Polski. W Arenie Ursynów emocji nie powinno zabraknąć. Przecież na tatami zaprezentują się srebrne medalistki mistrzostw świata w drużynie.

W rywalizacji zaprezentuje się 21 Polek. Zabraknie kontuzjowanych Darii Pogorzelec (78kg) i Agaty Ozdoby (63kg) oraz medalistek poprzedniego PŚ w Warszawie, czyli Ewy Konieczny (49kg) i Halimy Mohamed-Segir (63kg).

Kadra Polski na PŚ w Warszawie: Joanna Stankiewicz (48 kg), Agata Perenc, Karolina Pieńkowska, Dorota Smorzewska (52 kg), Arleta Podolak, Anna Borowska, Magdalena Miller, Julia Kowalczyk (57 kg), Karolina Tałach, Dominika Błach, Aleksandra Langiewicz (63 kg), Katarzyna Kłys, Aleksandra Jabłońska, Barbara Białas, Sandra Lickun (70 kg), Beata Pacut, Kamila Pasternak, Paula Kułaga (78 kg) oraz Katarzyna Furmanek, Anna Załęczna i Joanna Jaworska (+78 kg).

KM

Krzysztof Kułak

Polski zawodnik MMA urodzony 3 stycznia 1981 roku. W wieku 8 lat zapisał się do klubu judo Czarni Bytom, gdzie trenował przez 12 lat, z czego 6 lat w grupie zawodowej. W wieku 16 lat rozpoczał treningi ju-jitsu.  W wieku 20 lat rozpoczał studia w Częstochowie nie przerywając treningów. Dostał się do kadry narodowej ju-jitsu semi contact, zdobywając tytuły i medale zarówno w Polsce jak i za granicą. W 2001 roku w Bytomiu odbył się pierwszy w Polsce Puchar Europy Full Contact Ju-Jitsu, zasadami zbliżony do zawodów MMA. Na tych zawodach Kułak zdobył srebrny medal.  Rok później zajął pierwsze miejsce w swojej kategorii wagowej. Po tych sukcesach zawodnikiem zainteresował się rosyjski promotor, który zaproponował mu wystartowanie w zawodach o podobnym charakterze w Rosji. W ten sposób trafił na World Absolute Fighting Championship. W 8-osobowym turnieju w 2003 roku wystartowali: Polak, Brazylijczyk, 2 Ukraińców, 2 Rosjan, Amerykanin i Czeczen. Kułak odpadł po pierwszej walce z Czeczenem Ansarem Chalangovem. 28 maja 2005 roku na gali MMA Sport 2: Olimp przegrał z Antonim Chmielewskim. W 2006 roku zadebiutował w organizacji KSW. W turnieju KSW 6 doszedł do finału, pokonując Igora Araujo i Igora Kołacina, obu przez duszenie.  W finałowej walce uległ Michałowi Materli. W listopadzie 2006 roku wyjechał do USA gdzie wygrał dwie walki na pierwszej i drugiej edycji gali IMMAC – Attack, pokonując Antoniego Gomeza i Williama Hilla. Na KSW 7 w pierwszej walce zwyciężył przez duszenie z Rimgaudasem Kutkaitisem, w następnej przegrał z Martinem Zawadą, który po kontrowersyjnej decyzji został ogłoszony zwycięzcą. Podczas finału KSW 8 przegrał z rosyjskim sambistą Aleksiejem Olejnikiem. W następnych dwóch walkach zanotował zwycięstwo i porażkę. W marcu 2008 na KSW Eliminacje II, stoczył walkę rewanżową z Oniknienką i tym razem pokonał Rosjanina. W maju 2010 roku podczas gali KSW 13: Kumite pokonał Brazylujczyka Vitora Nobregę w walce o pas mistrza KSW wagi średniej. 18 września 2010 roku na gali KSW 14: Dzień Sądu pokonał Daniela Dowdę. 26 listopada 2011 roku podczas KSW 17: Zemsta, zrzekł się pasa. Powodem były odnawiające się problemy z kontuzją kręgosłupa. 22 września 2012 roku udanie powrócił do startów w MMA pokonując przez TKO Irlandczyka  Stephena Rice’a na gali Celtic Gladiator V w Dublinie. Stawką pojedynku było mistrzostwo w wadze średniej. 1 grudnia 2012 roku na KSW 21 przegrał z Piotrem Strusem.  7 września 2013 roku obronił pas Celtic Gladiator pokonując na punkty Łukasza Janeckiego. 7 grudnia zmierzył się z Niemcem marokańskiego pochodzenia Abu Azaitarem na KSW 25 we Wrocławiu z którym przegrał przez TKO w pierwszej rundzie.  

Maciej Jewtuszko

Polski zawodnik MMA urodzony 31 stycznia 1981 roku w Szczecinie.  Pierwszą profesjonalną walkę MMA stoczył w 2005 roku w Niemczech, gdy pokonał swojego rywala przez poddanie. Następnie zwyciężył w 6 kolejnych walkach przed czasem, co zaowocowało podpisaniem w 2010 roku kontraktu z Amerykańska organizacją WEC. W swoim debiucie w USA, 18 sierpnia 2010 roku Jewtuszko pokonał przez nokaut Anthony’ego Njokuani i otrzymał nagrodę pieniężną za nokaut wieczoru. Pod koniec 2010 roku WEC została wchłonięta przez UFC, a Jewtuszko stał się jednym z jej zawodników. W UFC zadebiutował 27 lutego 2011 roku przeciwko Curtowi Warburtonowi. Brytyjczyk zwyciężył przez jednogłośną decyzję sędziów. Była to pierwsza porażka Jewtuszki w zawodowym MMA. W jej wyniku nie otrzymał kolejnej szansy walki w UFC. We wrześniu 2011 roku podpisał kontrakt z KSW. 26 listopada 2011 roku podczas gali KSW 17 przegrał z Arturem Sowińskim przez nokaut w pierwszej rundzie. 25 lutego 2012 pokonał Brytyjczyka Deana Amasingera przez TKO w pierwszej rundzie. Jeszcze w tym roku stoczył rewanżowy pojedynek z Sowińskim na gali KSW XXI którego pokonał po widowiskowej walce. Stawką pojedynku było międzynarodowe mistrzostwo w wadze lekkiej.  W 2015 roku zwakował pas mistrzowski wagi lekkiej zmieniając kategorię wagową na półśrednią. W pierwszej walce w nowej kategorii wagowej przegrał z Kamilem Szymuszowskim.

Rosja dominuje, reszta walczy

Na Igrzyskach Olimpijski w Londynie w 2012 roku rywalizację w zapasach zdominowali Rosjanie. Za ich plecami znaleźli się Japończycy, którym po piętach deptała reprezentacja Iranu. Czy w Rio de Janeiro ten układ zostanie zburzony?

Sborna nadal jest zapaśniczą potęgą i wszystko wskazuje na to, że jeszcze długo nią pozostanie. Rywalizacja trwa za jej plecami. Do głosu dochodzą Stany Zjednoczone i Turcja, w grze jest cały czas Japonia.

Cały czas na czele

Rosjanie cały czas śnią o potędze. Chcą, żeby ich „matuszka” panowała i była najsilniejsza. Tak jest w zapasach. Do Rio de Janeiro rosyjscy zapaśnicy pojadą jako najsilniejsza ekipa na świecie. Na szczycie utrzymują się od lat.

Za pierwszy punkt analizy posłużą nam Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Właśnie tam na sam szczyt wszedł fenomenalny Roman Własow. Zapaśnik z Nowosybirska w stylu klasycznym w kategorii 74kg mając zaledwie 22 lata miał na swoim koncie tytuły mistrza olimpijskiego, mistrza świata i mistrza Europy. Takich sportowców kocha cała Rosja. W Londynie złoto wywalczyło aż czterech reprezentantów Sbornej. Oprócz Własowa byli to: Natalia Worobjowa (72kg), Dżamał Otarsułtanow (styl wolny, 55kg) i Ałan Chugajew (styl klasyczny, 84kg). Łącznie Rosjanie sięgnęli po 11 medali i zdystansowani Japończyków i Irańczyków, którzy wywalczyli po 6 krążków. Azerbejdżan miał ich 7, jednak tylko dwa złote.

Japończycy niebagatelny sukces zawdzięczali swoim paniom. Aż trzy z czterech złotych medali w rywalizacji kobiet przypadły zapaśniczkom z Kraju Kwitnącej Wiśni. Z kolei Iran świetnie radził sobie w stylu klasycznym. Hamid Soryan, Omid Nouruzi i Ghasem Rezaji cieszyli się z miana mistrzów olimpijskich. Stany Zjednoczone w klasyfikacji medalowej były na piątej pozycji, a Turcja zdobyła zaledwie jeden medal i była na 22. lokacie. Na trzecim stopniu podium w kategorii 120kg w stylu klasycznym stanął Rıza Kayaalp.

Iran wysiada

Jeszcze podczas mistrzostw świata 2013, które odbyły się w Budapeszcie Iran pokazał moc. Drugie miejsce w klasyfikacji medalowej było sukcesem. Sześć medali pozwoliło się uplasować za plecami Rosjan i wyprzedzić Japonię, która zdobyła 4 krążki. Stany Zjednoczone daleko, Turcja jeszcze dalej.

Minął rok mistrzowska rywalizacja odbyła się w Taszkiencie. Rosjanie rozbili rywali w pył i wywalczyli 15 medali, w tym 6 złotych. Reprezentanci Sbornej wygrali aż 5 z 8 kategorii wagowych w stylu wolnym. Za ich plecami Japonia, a właściwie Japonki, bo panie sięgnęły po 4 złote krążki. Panowie dorzucili dwa srebra i sukces gotowy. Iran spadł poza podium. Tylko jedno złoto –  Hamida Surijana w stylu klasycznym w 59kg to było za mało. Tuż za plecami Iranu pojawiła się Turcja, która miała w swoich szeregach mistrza świata –  Tahę Akgula w stylu wolnym w kategorii 125kg. Stany Zjednoczone wywalczyły sześć medali, w tym jeden złoty za sprawą Adeline Gray w 75kg. USA w klasyfikacji medalowej znalazły się na 7. pozycji.

Mistrzostwa w Las Vegas zmieniły praktycznie wszystko. Stany Zjednoczone jako gospodarz poczuły wiatr w żagle i ruszyły do natarcia. Czterech mistrzów świata – Jordan Burroughs (styl wolny, 74kg), Kyle Snyder (styl wolny, 97kg), Helen Maroulis (55kg) i Adeline Gray (75). Łącznie Amerykanie wywalczyli siedem medali i zajęli drugie miejsce w klasyfikacji medalowej. Trzeci byli Turcy z dorobkiem 6 krążków. Po tytuł mistrza świata w stylu klasycznym w 130kg sięgnął Riza Kayaalp, czyli ten turecki rodzynek, który zdobył brąz w Londynie. W klasyku w 80kg złoto zdobył Selcuk Cebi, a w stylu wolnym w 125kg na pierwszym stopniu podium stanął Taha Akgul. Poza podium Japonia z pięcioma medalami, w tym trzema złotymi zdobytymi przez panie. A Iran? Daleko. Siedem medali to przyzwoity wynik, ale złotego medalu zabrakło. W klasyfikacji medalowej Iran znalazł się na 13. pozycji.

Rosja panuje niepodzielnie i jedzie do Rio wygrywać. Turcja rośnie w potęgę, swoje 5 minut chcą wykorzystać Stany Zjednoczone. Japonia zawsze silna w rywalizacji kobiet. Iranu również nie można skreślać. 21-letni Hasan Jazdani w Taszkiencie odniósł pierwszy sukces w rywalizacji seniorskiej. Zapaśnik z Dżujbar idzie jak burza. W 2014 został mistrzem świata juniorów w stylu wolnym. Jest młody i żądny sukcesów. Również Hasan Rahimi i Ghasem Rezaji polują na swoje pierwsze medale olimpijskie. W Londynie zapowiada się interesująca rywalizacja w zapasach. Warto pamiętać o Azerbejdżanie, który zawsze ląduje w górnej części klasyfikacji medalowej. Zaskoczyć mogą Bułgarzy oraz Ormianie. Swoje zrobil na pewno Mongolia. Jedno jest niezmienne: Rosja. Ale każda dominacja kiedyś się kończy.

Fot. spox.com

KM

Johny Hendricks

Amerykański zawodnik MMA urodzony 12 września 1983 roku w Adzie.  Przygodę z MMA rozpoczął w 2007 roku na gali Battle of the Cage 16 gdzie pokonał przez nokaut Victora Rackliffa. Jego kolejnym rywalem był Spencer Cowley, którego pokonał przez nokaut na gali Shark Fight Night. Swoją pierwszą walkę transmitowaną w telewizji stoczył na gali Xtreme Fighting League 1 gdzie wygrał z  Richardem Gamble’em, poddając go w pierwszej rundzie. Dwie następne walki stoczył w organizacji World Extreme Cagefighting, gdzie pokonał kolejno Justina Haskinsa na gali WEC 37 przez TKO oraz Alexa Serdyukova na WEC 39 przez jednogłośną decyzję.  Po tym jak WEC zlikwidowało swoją kategorię półśrednią, Hendricks podpisał kontrakt z UFC. Swój debiut zaliczył 8 sierpnia 2009 roku na UFC 101, gdzie przez TKO pokonał Amira Sadollaha. Następnie 12 grudnia 2009 roku na gali UFC 107 pokonał przez jednogłośną decyzję Ricardo Funcha. Na UFC 113 pokonał TJ Granta oraz na UFC 117 Charliego Brennemana. 4 grudnia 2010 roku na gali The Ultimate Fighter 12 Finale poniósł swoją pierwszą zawodową porażkę, przegrywając z Rickiem Story przez jednogłośną decyzję sędziów. Potem wygrał sześć walk z rzędu, czterokrotnie zgarniając przy tym bonusy finansowe. Pokonywał po kolei: TJ Waldburgera, Mike’a Pierce’a, Jona Fitcha, Josha Koschecka, Martina Kampmanna oraz Carlosa Condita. 16 listopada 2013 roku na UFC 167 Hendricks stoczył starcie o pas mistrzowski z Georges St-Pierre’em. Pojedynek skończył się niejedno głośnym zwycięstwem St-Pierre’a. Niedługo później Georges St-Pierre ogłosił odejście na pewien czas z MMA, w związku z czym zwakował swój tytuł wagi półśredniej. Ogłoszono że o miano nowego mistrza zmierzą się Johny Hendricks oraz Robbie Lawler. Walka odbyła się 15 marca 2014 roku na UFC 171. Hendricks zwyciężył przez jednogłośną decyzję sędziów i został nowym mistrzem wagi półśredniej. Tytuł stracił 6 grudnia 2014 roku w pierwszej obronie pasa, przegrywając w rewanżowym starciu z Robbie Lawlerem.  14 marca 2015 roku Hendricks pokonał Matta Browna przez jednogłośną decyzję sędziów. 

Trzecia obrona Bedorfa

Karol Bedorf wie jak smakuje triumf w walce o mistrzowski pas KSW w wadze ciężkiej. Popularny „Coco” zdążył już stoczyć dwie walki w obronie tytułu. 5 marca na gali KSW 34 po raz pierwszy mistrzowskiego pasa w wadze półciężkiej będzie bronił Tomasz Narkun.

Już w powietrzu czuć zapach kolejnego wydarzenia w polskim MMA. 34 gala KSW odbędzie się 5 marca w warszawskiej hali Torwar. Do odkrycia pozostała w zasadzie tylko jedna karta. Nadal na rywala czeka Artur „Kornik” Sowiński.

Trema Narkuna

Tomasz Narkun powinien już przyzwyczaić się do tytułu mistrza wagi półciężkiej. Od jego walki z Goranem Relijciem minęły prawie trzy miesiące. 26-latek ze Stargardu Szczecińskiego nie ma czasu, aby zachwycać się wygraną z Chorwatem. Na horyzoncie pojawił się kolejny rywal. W pierwszej obronie pasa Narkun stanie do walki z Andre Munizem. Najbliższy przeciwnik polskiego fightera pochodzi z Brazylii i może poszczycić się mianem mistrza organizacji Bitetti Combat. Muniz ostatnie sześć walk wygrał przed czasem. 25-letni Brazylijczyk jest niepokonany od dwóch lat. Tak dobrą serią nie może pochwalić się Narkun. Polski zawodnik wygrał ostatnie dwie walki, jednak wcześniej uległ Relijciowi, ale mimo to jest mistrzem KSW. W swojej pierwszej obronie pasa stanie naprzeciw szybkiego i zwrotnego zawodnika. Każdy czempion musi liczyć się z wyzwaniami. Narkun w ostatnim czasie pokazał, że potrafi efektownie zatrzymywać zapędy swoich rywali. Musi to udowodnić po raz kolejny.

Warto, aby spojrzał przy okazji na swojego kolegę z kategorii ciężkiej – Karola Bedorfa. „Coco” w 2013 roku pokonał Pawła Nastulę, co dało mu mistrzowski pas. W rywalizacji z Jamesem McSweeney'em będzie bronił tytułu po raz trzeci. Wcześniej uporał się z Rollesem Gracie, którego zastopował potężnym kopnięciem na tułów w drugiej rundzie oraz Michała Kitę. Bedorf swojego rodaka znokautował podczas gali w Krakowie. W międzyczasie po wyrównanej walce pokonał Petera Grahama, jednak nie był to pojedynek w obronie pasa. Teraz „Coco” stanie przed trudnym zadaniem. Co prawda James McSweeney przeplata dobre walki słabszymi, jednak podczas występu w Londynie efektownie uporał się z Marcinem Różalskim. Jeszcze nigdy nie wygrał przez decyzję sędziów. 35-letni Anglik ma na swoim koncie trzynaście porażek.

Saidov naprzeciw mistrza

Yasubey Enomoto swego czasu był mistrzem organizacji M-1 Global w wadze półśredniej. Szwajcar podpisał kontrakt z KSW, gdzie będzie miał okazję zaprezentować swoje umiejętności. Podczas gali w Warszawie stanie naprzeciw Aslambeka Saidova. Enomoto już kiedyś rywalizował z zawodnikiem z Polski i to udanie. 32-latek pokonał Rafała Moksa. W ubiegłym roku Saidov nie przegrał. Jak rozpocznie zmagania w 2016?

Ciekawie zapowiada się starcie Krzysztofa Kułaka z Maciejem Jewtuszko. Popularny "Model" zaprezentuje się na gali KSW po raz pierwszy od grudnia 2013 roku, kiedy stoczył swoją ostatnią walkę. Jego forma pozostaje niewiadomą. "Irokez" w poprzednim roku walczył tylko raz. Przegrał z Kamilem Szymuszowskim.

Bartłomiej Kurczewski zastąpił kontuzjowanego Grzegorza Szulakowskiego podczas gali KSW 33. Teraz panowie będą mieli okazję razem wejść do okrągłej klatki KSW. Jędrzej Maćkowiak, uchodzący za wielki talent wagi ciężkiej, będzie mógł sprawdzić się w rywalizacji z doświadczonym Szymonem Bajorem. Svetlozar Savov to mistrz wagi średniej organizacji WFC. W marcu zaprezentuje się na KSW, gdzie spotka się z Łukaszem Bieńkowskim. Polak słynie z nokautującego uderzenia.

KM

Kliczko znalazł wsparcie

Można zastanawiać się nad przyczynami porażki Władimira Kliczko w starciu z Tysonem Fury'm. Wielki Ukrainiec stracił cztery pasy mistrzowskie w kategorii królewskiej. Dlaczego? Przez problemy osobiste. Tak przynajmniej uważa Mike Tyson.

Amerykanin przez wiele lat zachwycał cały świat. Wszyscy żyli jego walkami, ale on sam prowadził je nie tylko w ringu. Problemy sprowadziły Tysona niemal na samo dno. Rodzinna tragedia, roztrwoniony majątek, jednak Mike zdołał się podnieść. Teraz jest twarzą różnych kampanii reklamowych i stara się uczestniczyć w życiu bokserskim. Najczęściej jako autorytet. Tak jak w tym przypadku.

Wszystko przez kobiety

Kto lepiej zrozumie byłego mistrza niż były mistrz. Wydaje się to oczywiste. Zwłaszcza jeśli chodzi o Tysona, czyli człowieka doświadczonego przez życie, który może co nieco powiedzieć o kolejach losu. Choć w żaden sposób nie idzie porównać Amerykanina i Ukraińca pod względem trybu funkcjonowania. Tyson za najlepszych czasów to bestia i nie bez przyczyny takim właśnie pseudonimem go obdarowano. Z kolei Kliczko to stylu i wielki spokój.

Jednak ktoś znalazł sposób na Ukraińca. Tyson Fury przełamał tę hegemonię. Brytyjczyk znany jest z ciętego języka i gotowości do chwalenia swoich możliwości. Dlatego też wielu patrzyło na niego z przymrużeniem oka. Fury mistrzem świata wagi ciężkiej? Niemożliwe. A jednak! Coś, co wydawało się niemożliwe stało się faktem. Kliczko przegrał po jedenastu latach i musiał ustąpić miejsca na tronie. Dlaczego? Z wyjaśnieniami spieszy Mike Tyson. – Kliczko został ojcem. Wziął ślub z aktorką z Hollywood, która popadła w depresję. Kobiety potrafią namieszać. Przez całą walkę nie wyprowadzał mocnych ciosów. Kliczko to genialny bokser. Możesz być najlepszy, ale są takie dni, że nic nie idzie. W rewanżu nie powinien przegrać. Nie sądzę, żeby ktoś mógł go pokonać – mówi były amerykański dominator wagi ciężkiej.

Rewanż jego, ale czas się żegnać

Prawdopodobnie 2 maja dojdzie do rewanżowego pojedynku między Kliczko a Fury'm. Według Tysona Ukrainiec wygra i odzyska trzy pas. Mógłby cztery, jednak jeden tytuł Fury już stracił. Przez to, że zgodził się na pojedynek rewanżowy.

Według scenariusza Tysona Kliczko wygrywa majowy pojedynek z Fury'm i wraca na tron, jednak nie na długo. Wiek mówi swoje. Amerykanin widzi tylko jedno sensowne rozwiązanie. – Spójrzmy na to realistycznie. Kliczko jest zmęczony. Przez cały życie walczył. Ma pieniądze, więc dlaczego nie zakończy kariery? Nikt nie może podjąć tej decyzji. Tylko on. Niech to przemyśli zanim coś mu się stanie. Powinien to zostawić – radzi Ukraińcowi Tyson.

KM

Aldo nie wierzy w możliwości McGregora

Od pewnego czasu wszyscy zajmują się losami Conora McGregora. Mistrz UFC w wadze piórkowej planuje zdobyć kolejny pas. 5 marca na gali w Las Vegas zmierzy się z Rafaelem dos Anjosem w pojedynku o tytuł najlepszego fightera w kategorii lekkiej. Były mistrz wagi lekkiej Jose Aldo jest przekonany, że lepszy okaże się 31-letni Brazylijczyk.

McGregor stał się niekwestionowaną gwiazdą UFC. Do niedawna traktowany był jako gość, który dużo gada i lubi zwracać na siebie uwagę. W oktagonie prezentował się efektownie, jednak oczekiwano, co pokaże w pojedynkach najwyższej rangi. Jose Aldo przekonał się, że McGregor ma potencjał. Brazylijczyk stracił na rzecz Irlandczyka pas wagi piórkowej.

Drugiego tytułu nie będzie

W głowie nie może się pomieścić, że pojedynek o tytuł trwał zaledwie trzynaście sekund. McGregor pokazał się z najlepszej strony. Niczym buldożer, który rusza i niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Irlandczyk nie dał szans Aldo. Ledwie walka się zaczęła, a już znany był jej wynik. To niespotykane. Wydawało się, że Aldo da lekcję pokory McGregorowi, jednak Irlandczyk zaskoczył cały świat i nie zamierza na tym poprzestać.

Kolejną ofiarą 27-latka z Dublina ma być Rafael dos Anjos. Na szali pojawi się tytuł mistrzowski w wadze lekkiej. McGregor chce, aby w jego kolekcji pojawił się kolejny pas. Irlandczyk ma plan zdominowania UFC. Chce cieszyć się mianem największej gwiazdy amerykańskiej organizacji.

Dos Anjos mistrzem został trochę z przypadku. Do Brazylijczyka uśmiechnęło się szczęście. Z Anthonym Pettisem miał walczyć Chabib Nurmagomiedow, jednak doznał kontuzji. UFC postanowiła dać szansę zawodnikowi z Rio de Janeiro. Dos Anjos wykorzystał ją i pokonał na punkty Pettisa, co dało mu tytuł mistrza wagi lekkiej. Do tej pory pasa bronił raz. W efektowny sposób uporał się z Donaldem Cerrone i wygrał już w pierwszej rundzie. Teraz stanie przed kolejnym wyzwaniem, jednak tanio skóry nie sprzeda. Brazylijczyk wykorzystał swoją szansę i ma zamiar twardo bronić swego.

W wygraną dos Anjosa wierzy Jose Aldo. Brazylijczyk jest przekonany, że mistrz wagi lekkiej pokona McGregora. – Nie czytam informacji z internetu. Nie sądzę, aby pojawiła się okazja do walki z Rafaelem. Nie chciałbym tego. Wszystko jednak zależy od UFC. Jestem przekonany, że Rafael zwycięży w starciu z McGregorem – powiedział Aldo.

Edgar czeka na McGregora

O pojedynku z mistrzem wagi piórkowej poważnie myśli Frankie Edgar. Amerykanin, który jest numerem dwa w rankingu UFC był rozczarowany, że McGregor zdecydował się na rywalizację z dos Anjosem, jednak nie poddaje się.

Edgar w swoich planach uwzględnia możliwość rywalizacji z Irlandczykiem o dwa pasy. Najpierw o tytuł w wadze piórkowej. – Myślę, że to największa walka. Większość ludzi chce ją zobaczyć i liczę, że UFC zrobi to i zestawi mnie z Conorem na UFC 200 – wyjaśniał Amerykanin.

A potem Edgar planuje rywalizację o kolejny tytuł. Tym razem o pas w wadze lekkiej. Oczywiście uwzględniając wygraną McGregora z dos Anjosem. – Chciałbym tego. Możemy to zrobić na UFC 204 albo później organizując kolejną wielką walkę. Jeśli dobiorę się do niego raz to na pewno to powtórzę – zapewnia amerykański fighter.

KM

Reprezentantki Izraela trzymają formę

Zawodnicy z sześćdziesięciu sześciu krajów zdecydowali się wziąć udział w zmaganiach w Grand Prix w Hawanie. Judocy doskonale wiedzą, o co toczy się gra w tym roku. Każdy chce się przygotować jak najlepiej do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. W turnieju Grand Prix z dobrej strony pokazały się reprezentantki Izraela – Yarden Gerbi oraz Linda Bolder (na zdjęciu).

Izrael to niewielkie państwo, które odgrywa istotną rolę w polityce międzynarodowej. Jednak na sportowych arenach nie wypracował sobie miana potęgi. Czy to się zmieni? Izrael liczy na medal olimpijski w judo. Linda Bolder jasno podkreśla, że to jej główny cel na ten rok.

Dobre wspomnienia z Rio

Grand Prix w stolicy Kuby pokazało, że zawodniczki reprezentujące Izrael mogą pokusić się o niespodziankę w najważniejszej imprezie sezonu. W kategorii 63kg najlepsza okazała się Yarden Gerbi. 26-letnia judoczka nie ma w swoim dorobku medalu olimpijskiego, jednak była już mistrzynią świata. W 2013 roku stanęła na najwyższym stopniu podium w Rio de Janeiro. Także z Brazylii ma dobre wspomnienia. Ponadto, stawała na podium mistrzostw Europy. Wracając do startu w Hawanie. Gerbi stoczyła cztery pojedynki i nie znalazła zawodniczki, która mogłaby jej zagrozić.

Najtrudniejszą rywalką okazała się Isabel Puche. Z Hiszpanką reprezentantka Izraela spotkała się w pierwszym pojedynku. Gerbi walczyła czysto, jednak nie potrafiła zdobyć punktu. Puche szukała swojej szansy, ale sędzia dwa razy ją upomniał i to zadecydowało o triumfie judoczki z Izraela. W kolejnej walce Gerbi przez ippon pokonała złotą medalistkę mistrzostw panamerykańskich 2015 Kubankę Maylin del Toro Carvajal. W półfinale reprezentantka Izraela przez yuko wygrała z Ekateriną Valkovą. Gerbi miała szczęście w rywalizacji z zawodniczkami z Kuby. W finale przez waza ari wygrała z Maricet Espinosą.

Zmiana barw

Swoich aspiracji nie ukrywa Linda Bolder, która od roku startuje w barwach Izraela. 27-letnia Holenderka zdecydowała się na taki krok ze względu na plany scentralizowania przez rodzimą federację judo. Dodatkowo Bolder startująca w kategorii 70kg była w cieniu Kim Polling. Międzynarodowa Federacja Judo wyraziła zgodę na starty 27-latki w barwach Izraela.

Bolder to jedna z czołowych zawodniczek w kategorii 70kg. W zeszłym roku wygrała zawody Grand Prix w Zagrzebiu i w Samsun. Z kolei w Grand Slam w Tiumeniu uplasowała się na drugiej pozycji. Tegoroczne starty rozpoczyna efektownie. Bolder triumfowała w Hawanie, gdzie trzy z czterech walk wygrała przez ippon. 27-latka walcząca dla Izraela podkreśla, że jej głównym celem jest medal olimpijski.

Izrael dzięki Bolder może liczyć na kolejny krążek olimpijski. Do tej pory bliskowschodnie państwo wywalczyło trzy medale na igrzyskach. Srebrny i dwa brązowe Po raz ostatnich w 2004 roku w Atenach. Czy Holenderka zdobędzie pierwsze złoto dla Izraela w judo? Zapewne będzie musiała liczyć się z rywalizacją z Kim Polling, w której cieniu była przez kilka lat.

Fot. judoinside.com

KM

Podolak najlepsza z naszych

Słoneczna Hawana to dobra alternatywa dla zimowej aury w polskim wydaniu. Jednak nie każdy może pozwolić sobie na taki wyjazd z racji obowiązków. Można powiedzieć, że do stolicy Kuby w delegację służbową wybrali się polscy judocy. Jak w zawodach Grand Prix zaprezentowały się nasze zawodniczki?

Do Hawany udała się ośmioosobowa reprezentacja Polski. Agata Perenc i Karolina Pieńkowska (52kg), Arleta Podolak (57kg), Damian Szwarnowiecki (73kg), Łukasz Błach i Jakub Kubieniec (81kg) oraz Jakub Wójcik (100kg) jechali na zawody Grand Prix z nadziejami.

Dziewczyny bez medalu

Trzy nasze zawodniczki w tym sezonie zanotowały już drugi start. Polki zaprezentowały się w turnieju African Open Tunis 2016. W dobrych nastrojach rywalizację zakończyły Agata Perenc oraz Arleta Podolak, które wywalczyły brązowe medale. Nasze judoczki mocnym akcentem rozpoczęły kolejny rok zmagań. Pecha miała Karolina Pieńkowska, która w Tunezji stoczyła tylko jedną walkę. Młodzieżowa mistrzyni Europy trafiła na Lucile Duport. Francuzka była w formie i rywalizację zakończyła na trzecim stopniu podium.

Do Hawany nasze zawodniczki jechały z nadziejami, że zaprezentują się równie dobrze. Warto uwzględnić jeden niezwykle istotny fakt. Na zawody Grand Prix przyjechało ponad stu zawodników więcej niż na zmagania w tunezyjskim turnieju. W kategorii 52kg, gdzie rywalizują Perenc i Pieńkowska wystartowało dwadzieścia pięć judoczek, czyli o dwanaście więcej niż w poprzednich zawodach. Z kolei w 57kg o pięć więcej (dwadzieścia cztery w Hawanie, dziewiętnaście w Tunezji). Oznaczało to, że trzeba włożyć więcej wysiłku, aby osiągnąć dobry wynik.

Agata Perenc w premierowej walce odważnie ruszyła na Angelikę Delgado. Pierwszy efekt to kara, jednak już po niespełna trzech minutach Polka mogła cieszyć się ze zwycięstwa. Druga walka okazała się pożegnaniem dla Perenc ze zmaganiami w Grand Prix. Joana Ramos załatwiła sprawę w zaledwie pięćdziesiąt sekund. Ostatecznie reprezentantka Portugalii zakończyła zmagania na piątej pozycji. Karolina Pieńkowska nie potrafiła po raz kolejny przejść pierwszej rundy. Tym razem lepsza od Polki okazała się Romy Tarangul z Niemiec. Jednak rywalka nie odniosła przekonującego zwycięstwa. Pieńkowska przegrała przez kary shido, których zapisała na swoim koncie trzy, a Niemka tylko jedną.

Najlepiej z naszych zawodniczek zaprezentowała się Arleta Podolak. W pierwszej walce rywalizująca w kategorii 57kg Polka szybko uporała się z Haną Carmichael. Kolejny pojedynek wymagał od Podolak wiele spokoju oraz rozwagi. Irina Zabludina była agresywna, jednak nie zawsze skuteczna. Zanotowała na swoim koncie trzy kary shido. Z kolei Podolak zanotowała waza-ari i yuko. Na drodze Polki stanęła Hedvig Karakas, która wygrała różnicą kar. Podolak musiała rywalizować w repasażach, gdzie nie zdołała pokonać Catherine Beauchemin-Pinard. Nasza zawodniczka zajęła siódme miejsce.

Wójcik na koniec

W ostatnim dniu na tatami zaprezentuje się Jakub Wójcik. Naszą nadzieją na punkty jest jeszcze Łukasz Błach, który wylosował na początek Pedro Castro z Kolumbii.

Szybko z rywalizacją pożegnali się Damian Szwarnowiecki i Jakub Kubieniec. Obaj nasi reprezentanci stoczyli zaledwie po jednej walce. Tommy Macias potrzebował ponad trzech minut, aby pokonać Szwarnowieckiego. Jeszcze szybciej zakończyła się walka Kubieńca. Turek Emirhan Yucel popisał się efektownym ipponem po upływie dwóch minut.

KM

Nowy gracz w ciężkim rozdaniu

W kategorii królewskiej nie brakuje pięściarzy, którzy chcą walczyć o najwyższe laury. Przez wiele lat wszystkich skutecznie strofowali bracia Kliczko. Ich hegemonia powoli staje się wspomnieniem. Teraz do głosu doszły nowe postaci. Takie jak Charles Martin, który po wywalczeniu mistrzowskiego pasa IBF chce więcej.

Ktoś musiał zgarnąć tytuł IBF, który pozostawił Tyson Fury. Do rywalizacji stanęli Wiaczesław Głazkow i Charles Martin. Wydawało się, że ten pierwszy po latach trudów w końcu wejdzie na szczyt. Jednak los chciał inaczej

Trzy rundy i stop

Pojedynek Głazkow vs Martin poprzedzał rywalizację Deontaya Wildera i Artura Szpilki, której stawką był tytuł WBC w kategorii królewskiej. Amerykanin i Polak musieli wyjść na ring zdecydowanie szybciej niż zakładali. Martin mógł cieszyć się z mistrzowskiego tytułu już w trzeciej rundzie.

Nadal trwa dyskusja o tej walce. Bo w zasadzie trudno jednoznacznie ocenić, czy Martin zrobił cokolwiek, aby stać się mistrzem. W zasadzie pech Głazkowa stał się szczęściem dla jego rywala. Przypomnijmy. Przy próbie wyprowadzania ciosu Ukrainiec źle stanął i noga nienaturalnie mu się wygięła. Okazało się, że kontuzja kolana uniemożliwia dalszą rywalizację 31-latkowi. W obozie Martina zapanowała ogromna radość.

Po pojedynku pojawiały się głosy, że 29-latek urodzony w Saint Louis jest jednym z najbardziej przypadkowych mistrzów w historii. Trudno cokolwiek powiedzieć o starciu, które mogło dopiero nabrać tempa. Martin miał przewagę pod względem fizycznym, jednak był ostrożny. To Głazkow próbował go zaskoczyć, jednak szczęście nie było po jego stronie.

Martin chce więcej

Amerykański pięściarz ma bogaty życiorys. Jego historię można przedstawić jako obraz drogi z nizin na sam szczyt. Martin ma teraz swoje pięć minut. Kolejne walki zweryfikują jego możliwości oraz to, czy faktycznie ma atrybuty do pełnienia roli mistrza. Co prawda w swojej karierze jeszcze nie przegrał, a tylko w trzech przypadkach jego pojedynki trwały pełen dystans. Nigdy nie zdarzyło mu się rywalizować przez dwanaście rund. 

29-latek jest spragniony kolejnych sukcesów. Martin rzuca wyzwanie Wilderowi i Fury'emu. – Chcę ich obu! Rywalizacja z najlepszymi jest moim celem. Nadszedł czas, abym błyszczał. Jestem mistrzem świata i wiem, że pas jest w odpowiednich rękach. Chcę walczyć! Sądziłem, że poboksuję z Głazkowem i skopię mu tyłek, jednak kontuzja go uratowała – mówi mistrz świata IBF wagi ciężkiej.

Jak widać ocena Amerykanina jest jednoznaczna. Kontuzja okazała się ratunkiem dla Głazkowa. Martin jest pewny swego i chce pokonać kolejny szczebel kariery. Będzie mu niezwykle trudno przebić się na pierwszy plan. Musi czekać na swoją kolej. Wydaje się, że Fury i Wilder mają teraz inne plany, choć już niejeden robiąc zamieszanie spełnił swoje marzenia.

Fot. thesweetscience.com 

KM

Mają kwalifikacje na igrzyska

Karol Robak (na zdjęciu pierwszy z lewej) oraz Piotr Paziński wywalczyli kwalifikacje na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Po raz pierwszy w historii Polskę na najważniejszej imprezie czterolecia będzie reprezentowało dwóch zawodników w taekwondo olimpijskim.

Nasi reprezentanci o bilet do Rio walczyli w europejskim turnieju kwalifikacyjnym w Turcji. W zmaganiach wzięły również udział Aleksandra Krzemieniecka i Aleksandra Kowalczuk, jednak nie powtórzyły wyników kolegów.

Robak najlepszy

18-letni zawodnik AZS Poznań robi ustawiczne postępy i coraz śmielej puka do drzwi wielkiego świata taekwondo. Dla Robaka niezwykle udany był rok 2015. Polak pokazał, że ma ogromne umiejętności i stać go na osiąganie dobrych wyników. W Nalczyku wziął udział w mistrzostwach Europy w kategoriach olimpijskich. Robak wystartował w 68kg i wywalczył brązowy medal. 18-latek zaprezentował się również na mistrzostwach świata, gdzie w 1/8 finału przeszkodą nie do przejścia okazał się Jose Antonio Rosillo. O krok od złotego medalu Polak był w Baku. Z pierwszych w historii Igrzysk Europejskich przywiózł srebrny medal. 

Nasz reprezentant w taekwondo mimo młodego wieku pokazał, że może rywalizować z najlepszymi na świecie. Wysoką formę potwierdził w Turcji. W kategorii 68kg dominował i panował niepodzielnie. Robak deklasował kolejnych rywali. W pojedynku o kwalifikację do Igrzysk Olimpijskich pokonał Słoweńca Jure Pantara 16:6. Polak był w gazie i wygrał również walkę finałową. Filip Grgić był bezradny. Robak zwyciężył zdecydowanie – 22:7.

Paziński poszedł za ciosem

Piotr Paziński pojedzie na kolejne Igrzyska Olimpijskie. Z Londynu wrócił bez medalu, jednak do Rio de Janeiro jedzie z nadziejami.

Zawodnik z Warszawy nie miał łatwej drogi podczas turnieju kwalifikacyjnego w Turcji. Pierwszą walkę wygrał pewnie. Pokonał 7:0 Abderhaima Elidrissiego. Kłopoty pojawiły się w ćwierćfinale. Rywalizacja z Włochem Robertem Bottą była niezwykle zacięta. Polak walczył o swoje, jednak rywal nie zamierzał ustępować. Konieczna była dogrywka. Sędziowie uznali, że lepszy w tej rywalizacji był Paziński, który tym samym uzyskał awans do półfinału. Najlepsza czwórka rywalizowała o jakże cenny bilet do Rio de Janeiro. Rywalem Polaka walczącego w kategorii 80kg był reprezentant Norwegii Richard Andre Ordemann. Paziński dobrze rozpoczął pojedynek i wywalczył punkt w pierwszej rundzie. Koncertowo nasz zawodnik zaprezentował się w trzeciej odsłonie. Zdobył punkt, po chwili dołożył dwa kolejne. Norweg był rozbity, jednak szukał swojej szansy, ale Paziński znakomicie kontrolował. Wygrał zdecydowanie –  9:2. W finale spotkał się z Miladem Beigim Harcheganiem. Reprezentant Azebejdżanu zdominował Polak i zwyciężył 14:2.

Najważniejsza w tym przypadku jest przepustka do Rio. Dwóch Polaków w taekwondo olimpijskich będzie rywalizowało o medale podczas igrzysk. Taka sytuacja zdarza się po raz pierwszy w historii. W Londynie Polskę reprezentował tylko Michał Łoniewski. Warto pamiętać, że taekwondo gości na igrzyskach dopiero od 2000 roku.

Fot. new.pztaekwondo.pl

KM

Zostawia Rosję, jedzie do Ameryki

Taką decyzję podjął Marcin Tybura, ale czy polski zawodnik mieszanych sztuk walki mógł wykonać inny krok. W obliczu takiej propozycji raczej nie. Polak podpisał kontrakt z UFC.

Tybura jest trzecim polskim zawodnikiem wagi ciężkiej, który będzie rywalizował na galach najlepszej organizacji mieszanych sztuk walki na świecie. Cenne doświadczenie w UFC zdobył już Daniel Omielańczuk. Z kolei Damian Grabowski czeka na swoją pierwszą walkę w oktagonie amerykańskiej organizacji.

Zostawia pas i rusza

Polak swoje nazwisko wypromował na rosyjskim rynku. 30-letni Tybura z dobrej strony pokazał się na galach organizacji M-1, gdzie trafił w 2013 roku. Przez dwa lata stoczył dla rosyjskiej organizacji osiem walk, z których siedem zakończyło się jego zwycięstwami. Tylko raz wygrał przez decyzję sędziów, aż pięć walk kończył efektownie już w pierwszej rundzie.

Tybura wszedł na szczyt wagi ciężkiej organizacji M-1. W sierpniu 2014 sięgnął po tytuł, a odebrał go rodakowi – Damianowi Grabowskiemu. Dla wielu było to zaskoczenie. Z kolei Tybura pokazał, że jest mocny i stać go na efektowne występy. Na poddanie Grabowskiego potrzebował niecałe półtorej minuty. Tybura odniósł ogromny sukces. Na mistrzowską walkę fighter z Uniejowa czekał półtora roku. W tym czasie stoczył cztery pojedynki, w których m. in. rozbił Chabana Ka oraz poddał efektownie Konstantina Gluhova.

Po wywalczeniu pasa spotkał się z Denisem Smoldarevem, jednak skuteczne duszenie od tyłu pozwoliło czempionowi na triumf już w pierwszej rundzie. W maju 2015 roku M-1 postanowiło zorganizować superfight. Uczestnikami walki na najwyższym poziomie byli Tybura i mistrz kategorii półciężkiej Stephan Puetz. Polski fighter musiał pierwszy raz w karierze przełknąć gorycz porażki. Lekarz przerwał pojedynek w trzeciej odsłonie. Puetz mógł wznieść ręce w geście triumfu. Drugi raz Tybura stanął do obrony pasa we wrześniu. Ante Delija nie sprostał wyzwaniu. Kontuzja nogi uniemożliwiła mu dalszą rywalizację. Jak się okazuje Tybura dwukrotnie bronił tytułu, który teraz zostanie zwakowany.

Nowy rozdział

Odchodzi mistrz, który efektownie zdobył tytuł i równie zawzięcie walczył w jego obronie. Teraz o pas zmierzą się Alexander Volkov i Denis Smoldarev.

Tybura może rozpocząć treningi przed debiutem w UFC. Nie wiadomo, kiedy on nastąpi. Teraz trzeba cieszyć się wiadomością o kolejnym Polaku w najlepszej organizacji mieszanych sztuk walki na świecie. Tyburę w oktagonie powinniśmy zobaczyć w kwietniu. Wtedy to UFC da spektakl w Zagrzebiu.

Już 6 lutego w Las Vegas zobaczymy pierwszą walkę Damiana Grabowskiego w UFC. Trzy tygodnie później podczas gali w Londynie do oktagonu wejdą Daniel Omielańczuk, Krzysztof Jotko i Łukasz Sajewski.

KM

Grand Slam w Hawanie: transmisje w FightKlubie

Grand Slam w Hawanie: ośmioro Polaków na inauguracji IJF World Tour
 
O tym, że walka o Igrzyska wkroczyła w decydującą fazę świadczy liczba zgłoszeń do Grand Prix (cykl IJF Tour) w Hawanie. Ponad 400 judoków z prawie 70 państw, w tym 8-osobowa reprezentacja Polski. Transmisje z zawodów na antenie FightKlubu codziennie od piątku do niedzieli o godzinie 23:00.

Na Kubie o punkty do kwalifikacji olimpijskich walczyć będą Agata Perenc -52kg, Karolina Pieńkowska -52kg, Arleta Podolak -57kg, Katarzyna Furmanek +78kg, Damian Szwarnowiecki -73kg, Łukasz Błach -81kg, Jakub Kubieniec -81kg i Jakub Wójcik -100 kg.

Kilka dni temu Agata Perenc i Arleta Podolak zdobyły brązowe medale w zawodach rangi Puchar Świata w Tunisie. Dla Agaty Perenc to był pierwszy międzynarodowy start od połowy ubiegłego roku, kiedy złamała nogę tuż przed Mistrzostwami Świata.

O tym, że walka o Igrzyska wkroczyła w decydującą fazę świadczy liczba zgłoszonych do GP w Hawanie. Niemal połowę uczestników stanowią judocy z Europy. Na niedawnym obozie w Brazylii byli np. Rosjanie i Azerowie i prosto stamtąd udali się na Kubę. W składzie Rosji jest 20 zawodniczek i zawodników, w tym m.in. Mistrzowie Olimpijscy z Londynu Arsen Gałtsjan i Mansur Isaev.

Nie ma reprezentacji Korei Płd. i Japonii, więc innym krajom będzie teoretycznie łatwiej. Liczymy na udane występy Biało-Czerwonych, których później czekają starty w lutym w Grand Slamie w Paryżu, Grand Prix w Duesseldorfie czy PŚ w Warszawie (kobiety).

Grand Prix w kubańskiej stolicy odbędzie się po raz 2. W 2014 roku turniej rozegrano w czerwcu, a do najlepszych należeli Gruzini, gospodarze, Rosjanie i Francuzi. Z Polaków 7 miejsce zajęła Katarzyna Kłys -70kg.

Źródło: materiały prasowe

30 – lecie zdobycia pierwszego tytułu Mistrza Świata Kickboxingu w Polsce

W październiku 2015 r. minęła okrągła rocznica zdobycia pierwszego w historii polskiego kickboxingu Mistrzostwa Świata. Dokładnie 30 lat temu nie kto inny jak wówczas 19 letni Piotr Siegoczyński zdobył pierwszy tytuł Mistrza Świata w polskim kickboxingu. Wszystko wydarzyło się podczas debiutu polskiej reprezentacji na Mistrzostwach Świata WAKO w Budapeszcie. Walczący wówczas w formule semi contact w wadze do 57 kg Piotr Siegoczyński nie pozostawił złudzeń przeciwnikom kto jest najlepszy na świecie.

Po zwycięstwie w Budapeszcie Siegoczyński zdobył pseudonim "Mistrz". Wówczas także nastąpił wielki przełom kick-boxingu w Polsce.

Rok później Piotr Siegoczyński zdobył pierwszy w swojej karierze tytuł mistrza Europy. W 1990 z Mestre koło Wenecji wrócił jako podwójny mistrz świata semi i light-contact. W latach 1991-1994 walczył zawodowo w formule full contact, pokonał m. in. zawodowego Mistrza Świata Andre Sabatie z Francji oraz zawodowego Mistrza Świata Marco Markowa z Bułagarii. w 1995 zakończył karierę. W 2009 wrócił do rywalizacji i zwyciężył w Mistrzostwach Świata Weteranów oraz w 2010 w Mistrzostwach Europy weteranów. W 2011 w Insbrucku zdobył Puchar Świata weteranów. Od pierwszych Mistrzostw Świata weteranów pozostaje nieopokonany w tej kategorii wiekowej.

 

Na zdjęciu puchar i medal przywieziony z Budapesztu w 1985 roku.

""Najważniejsze osiągnięcia:

1985 Budapeszt mistrzostwo świata (semi)
1986 Ateny mistrzostwa Europy, I miejsce (semi)
1987 Hamburg mistrzostwa Europy (light), I-miejsce
1987 Hamburg mistrzostwa Europy (semi), I miejsce
1988 Kraków mistrzostwa Polski (full), I miejsce

Utytułowani wychowankowie: Dorota Godzina, Emilia Szabłowska, Wojciech Myśliński, Piotr Bąkowski, Wojciech Ołtarzewski, Tomasz Bąk, Mariusz Niziołek, Robert Matyja czy Michał Jabłoński.

Życzymy dalszych sukcesów w pracy nad rozwojem polskiego kickboxingu a także dalszych sukcesów na arenie krajowej i międzynarodowej.

 

Redakcja Telewizji FighTime

T.J. Dillashaw

Amerykański zawodnik MMA urodzony 7 lutego 1986 roku  w Sonorze. Swój debiut w klatce zanotował w marcu 2010 roku na gali King of The Cage gdzie pokonał innego debiutanta  Czara Sklavosa na punkty. Do końca roku stoczył jeszcze trzy walki na lokalnych galach w Kalifornii, wszystkie wygrywając przed czasem.  W marcu 2011 roku wziął udział w 14 edycji reality show The Ultimate Fighter gdzie nagrodą za zwycięstwo jest kontrakt z UFC. Dillashaw doszedł do finału który miał miejsce 3 grudnia 2011 roku lecz uległ w nim Johnowi Dodsonowi przez TKO. Mimo porażki podpisał kontrakt z UFC i już 15 lutego 2012 stoczył walkę w organizacji.  Jego rywalem był Walel Watson z którym wygrał przez jednogłośną decyzję sędziów. Jeszcze w tym samym roku wchodził do klatki dwukrotnie, najpierw na gali UFC on Fuel TV: Munoz vs. Weidman która odbyła się 11 lipca pokonał Vaughana Lee, poddając go duszeniem zza pleców oraz 16 marca na gali UFC 158 ciężko znokautował kolanem Issei Tamurę w drugiej rundzie. 20 kwietnia 2013 roku zmierzył się z Brazylijczykiem Hugo Vianą. Dillashaw pokonał rywala przez TKO pod koniec pierwszej rundy. W październiku stoczył pojedynek z o wiele bardziej doświadczonym zawodnikiem z Brazylii Raphaelem Assuncao. Amerykanin przegrał ten pojedynek minimalnie na punkty notując drugą porażkę w karierze. Dillashaw i Assuncao otrzymali bonus finansowy w ramach walki wieczoru. Na początku 2014 roku Dillashaw stanął do walki z Mikiem Eastonem którego ostatecznie pokonał wysoko na punkty. Po tej wygranej Dillashaw dostał szansę stoczenia walki o pas mistrzowski w wadze koguciej który był w posiadaniu Brazylijczyka Renana Barao. Do mistrzowskiego starcia doszło 24 maja 2014 roku na gali UFC 173. Amerykanin skazywany był przez ekspertów na szybką porażkę, a w pierwszej rundzie posłał mistrza na deski. Ostatecznie Dillashaw pokonał Barao w piątej rundzie przez TKO. 30 lipca 2014 roku miał się odbyć rewanż między Dillashaw a Barao, lecz na dzień przed galą w czasie ściniania wagi przed oficjalnym ważeniem, Brazylijczyk zasłabł i został przewieziony do szpitala. By walka wieczoru się odbyła na ostatnią chwilę zakontraktowano byłego mistrza Bellatora Joe Soto, który przetrwał do 5 rundy w której został ciężko znokautowany. 25 lipca 2015 roku stoczył rewanżowy pojedynek z Barao który wygrał przez TKO w czwartej rundzie przez TKO. 17 stycznia 2016 roku stracił pas mistrzowski w starciu z Dominickiem Cruzem przez niejedno głośną decyzję sędziów. 

Miesha Tate

Amerykańska zawodniczka MMA urodzona 18 sierpnia 1986 roku w Tacoma.  W 2007 roku postanowiła zadebiutować w MMA dochodząc do półfinału turnieju BodogFIGHT. Kolejne lata to pojedynki na lokalnych galach w których Miesha wygrywała przed czasem zdobywając m.in. tytuł Freestyle Cage Fighting w 2009 roku oraz sukcesywnie broniąc go rok później.  W 2010 roku związała się długoterminowo z drugą co do wielkości organizacją MMA w USA Strikeforce. W tym samym roku 26 marca stoczyła wygrany pojedynek z przyszłą mistrzynią Bellatora Zoilą Frausto Gurgel poddając ją dźwignią prostą na łokieć. 13 sierpnia 2010 roku wzięła udział w turnieju mającym wyłonić pretendentkę do pasa mistrzowskiego Strikeforce w wadze koguciej będącym  w posiadaniu Holenderki Marloes Coenen. Tate wygrała turniej pokonując obie rywalki na punkty. Pojedynek o mistrzostwo odbył się 30 lipca 2011 roku który Tate ostatecznie wygrała poddając Holenderkę duszeniem trójkątnym rękoma. 3 marca 2012 Tate zmierzyła się z pretendentką do tytułu Rondą Rousey.  Rousey wygrałą pojedynek przez poddanie. Następnie Tate zawalczyła z Julią Kedzie, którą poddała przez poddanie w czwartej rundzie.  Po upadku Strikeforce przeszła do UFC, podpisując kontrakt na walkę z Cat Zingano z którą przegrała przez TKO. 28 grudnia 2013 roku przegrała przez poddanie z Rondą Rousey.  Po tej porażce Tate zanotowała cztery wygrane z rzędu pokonując: Liz Carmouche, Rin Nakai, Sara, McMann i Jessice Eye. 5 marca na gali UFC 196 Miesha Tate zmierzyła się w pojedynku mistrzowskim z Holly Holm. Miesha pokonała swoją rywalkę przez poddanie w piątej rundzie.

Holly Holm

Amerykańska bokserka, kickbokserka i zawodniczka MMA urodzona 17 października 1981 roku w Albuquerque. Od 2002 roku rozpoczęła profesjonalną karierę bokserską. 10 grudnia 2004 roku pokonała Terri Blair zdobywając swój pierwszy zawodowy tytuł mistrzowski w wadze lekkopółśredniej. 10 czerwca 2006 roku została mistrzynią WBA w wadze półśredniej. 22 lutego 2007 roku po pokonaniu Ann Saccurato została mistrzynią m.in. WBC w wadze półśredniej kobiet.  W latach 2011-2012 dwukrotnie walczyła z gwiazdą boksu kobiecego, wielokrotną mistrzynią, Francuską Anne Sophie Mathis z którą w pierwszym pojedynku przegrała przez nokaut (2 lutego 2011), zaś w rewanżu który odbył się 15 czerwca 2012 pokonała ją na punkty i odebrała jej tytuły WBF Female, IBA Female oraz WBAN. Oba pojedynki zostały uznane jako walki roku odpowiednio 2011 oraz 2012. Po zwycięstwie nad Mary McGee 11 maja 2013 i obronie mistrzowskich tytułów IBA i WBF zakończyła karierę bokserską i skupiła się na mieszanych sztukach walki. W sumie zdobyła aż 15 mistrzowskich tytułów w trzech kategoriach wagowych. W MMA zadebiutowała w 2011 roku pokonując Christina Domke. 28 lutego 2013 roku pokonała Katie Merrill na gali Bellator 91. W latach 2013-2014 walczyła dla organizacji Legacy FC gdzie zdobyła tytuł mistrzyni wagi koguciej nokautując Juliane Werner. 28 lutego 2015 zadebiutowała w UFC pokonując Raquel Pennington na punkty. 15 lipca 2015 pokonała na punkty jednogłośną decyzją Marion Reneau. 14 listopada 2015 roku na UFC 193 nieoczekiwanie pokonała faworyzowaną mistrzynię Rondę Rousey. Holm znokautowała obrończynię tytułu wysokim kopnięciem na głowę odbierając jej pas mistrzowski wagi koguciej. 5 marca 2016 roku na gali UFC 196 Holly Holm zmierzyła się w obronie swojega pasa mistrzowskiego z Miesha Tate. Holm przegrała w piątej rundzie przez duszenie zza pleców i straciła swój tytuł.

Czas na rewanż

Niektórzy jeszcze nie przyzwyczaili się, że największym czempionem wagi ciężkiej jest Tyson Fury. Brytyjski bokser ma w swoim dorobku pasy WBO, WBA i IBO. Pokonując Władimira Kliczko wszedł na szczyt. Zgodnie z umową Ukrainiec skorzysta z opcji rewanżu.

Do kolejnej walki pomiędzy Fury'm a Kliczko miałoby dojść 7 maja. Na obecnym etapie trudno powiedzieć, gdzie miałby się odbyć pojedynek, ale wszystko wskazuje na to, że ponownie wybór padnie na Niemcy. W listopadzie Kliczko poległ w Dusseldorfie. Planowanym miejscem kolejnego pojedynku jest stadion Allianz Arena, gdzie swoje mecze rozgrywają piłkarze Bayernu Monachium.

Kwestia ustalenia

Wszystko zależy od rozmów między stronami. Teoretycznie teraz w lepszej sytuacji jest Fury, który jest mistrzem i to on może stawiać warunki. W przypadku listopadowej walki na uprzywilejowanej pozycji stał Kliczko. Ukrainiec jako miejsce swojego kolejnego pojedynku wybrał Dusseldorf, bo na ringach niemieckich czuje się dobrze. Od lat tam walczył, z pojedynczymi wyjątkami, kiedy przyszło mu rywalizować w Rosji, Szwajcarii czy USA. Przegrywając z Fury'm doznał drugiej porażki na niemieckiej ziemi. Wcześniej pokonał go Corrie Sanders, a miało to miejsce w marcu 2003 roku w Hannoverze.

Początkowo mówiło się, że rewanż Fury vs Kliczko mógłby odbyć się na stadionie Wembley. Obóz mistrza świata wagi ciężkiej przychylił się do zorganizowania pojedynku na terenie preferowanym przez Ukraińca, bo tak z pewnością można określić Niemcy. Były czempion kategorii królewskiej czuje się tam jak u siebie w domu, jednak w maju będzie musiał potwierdzić swoją wartość.

Mnożą się kolejne pytania. Rewanżowe starcie Fury'ego z Kliczko już teraz wzbudza ogromne zainteresowanie. Brytyjczyk pokazał, że Ukrainiec nie jest niezatapialny. Zakończył jego panowanie, jednak do czasu rewanżu nie ma pewności, czy Kliczko nie wróci na tron. Być może w maju będzie można powiedzieć, że listopadowa porażka w przypadku Ukraińca była wypadkiem przy pracy.

Myśli się kłębią

A co jeśli nie był to wypadek przy pracy? Może jeszcze nie do końca zdajemy sobie sprawę, ale stajemy u progu pewnej epoki, która może dobiec końca. Czas braci Kliczko, bo wcześniej dominował również Witalij, może przeminąć i być tylko wspomnieniem.

39-latek urodzony w Kazachstanie wygrywał przez jedenaście lat aż zatrzymał się na krnąbrnym pięściarzu z Wilmslow. Kliczko może wziąć rewanż na 27-latku, jednak jeśli przegra będzie musiał się spakować. Czy powie dość? W ubiegłym roku pojawiły się informacje jakoby Ukrainiec rozważał zakończenie kariery, jednak wydawały się one nieprawdopodobne. Teraz nabierają już konkretnego kształtu. Zapewne były czempion zdaje sobie sprawę ze swojego położenia, ale nie da po sobie poznać zdenerwowania. To kwestia doświadczenia i etykiety stylu. 

Z drugiej strony pojawiają się pytania o Fury'ego. Czy sukces go nie przerósł? Niewykluczone, że Brytyjczyk nie udźwignie tego ciężaru psychicznie. To wszystko są pytania, na które odpowiedź prędzej czy później przyjdzie, jednak za nim dojdzie do walki obaj pięściarze będą toczyli pojedynek z własnymi myślami.

KM

Muhammed Lawal

Amerykański zapaśnik w stylu wolnym i zawodnik MMA urodzony 11 stycznia 1981 roku w Las Vegas. W 2007 roku zdobył złoty medal na mistrzostwach panamerykańskich.  Od 2008 roku jest profesjonalnym zawodnikiem MMA. W latach 2008-2009 walczył w japońskim World Victory Road oraz rosyjskim M-1 Global gdzie pokonywał m.in. Travisa Wiuffa i Marka Kerra. W 2009 roku zadebiutował w czołowej amerykańskiej organizacji Strikeforce nokautując Mikea Whiteheada, a cztery miesiące później został jej mistrzem pokonując Ormianina Gegarda Mousasiego. Pierwszą zawodową porażkę zanotował jeszcze w tym samym roku, w pierwszej obronie pasa mistrzowskiego zostając znokautowany przez Brazylijczyka Rafaela Cavalcante i stracił tytuł. 7 stycznia 2012 roku po zwycięstwie nad Lorenzem Larkinem okazało się że był na dopingu. W organizmie Lawala wykryto substancję drostanol co skutkowało zawieszeniem na dziewięć miesięcy przez komisję sportową stanu Nevada oraz zmianą wyniku starcia na no-contest. Na początku 2013 roku związał się z Bellator MMA gdzie w pierwszym pojedynku zwyciężył Polaka Przemysława Mysiałe przez nokaut. 21 lutego przegrał przed czasem z Emanuelem Newtonem. W tym samym roku wygrał turniej Bellatora wagi półciężkiej pokonując dwóch rywali. 2 listopada stoczył przegrany pojedynek o tymczasowe mistrzostwo Bellatora z Newtonem. 17 maja 2014 roku przegrał na punkty z byłym mistrzem UFC Quintonem Jacksonem. W listopadzie 2015 został wytypowany do reprezentowania organizacji Bellator w międzynarodowym turnieju wagi ciężkiej nowo powstałej japońskiej organizacji RIZIN FIghting Federation. 31 grudnia 2015 roku wygrał Grand Prix RIZIN wagi ciężkiej pokonując  w dwudniowym turnieju trzech rywali, w finale nokautując Czecha Jirija Prochazkę. 14 maja 2016 roku Lawal przegrał z Phil Davis przez jednogłośną decyzję sędziów. 

Ruszają na Karaiby

Nie będzie to wyjazd wakacyjny. Czas rozpocząć zmagania na tatami. Polscy judocy wystartują w zawodach Grand Prix w Hawanie. Rywalizacja odbędzie się w dniach 22-24 stycznia.

Nagrody rozdane, więc można startować. Na początku stycznia w Elblągu odbyła się gala Polskiego Związku Judo, na której wyróżniono najlepszych w 2015 roku. W zmaganiach na Kubie zabraknie jednak czołowych polskich judoków, czyli Darii Pogorzelec i Macieja Sarnackiego. Z wyróżnionych zaprezentuje się jedynie Karolina Pieńkowska, która ma na swoim koncie tytuł młodzieżowej mistrzyni Europy, a w Elblągu otrzymała tytuł bohaterki roku. 

Powalczą o punkty

Na pewno zawodnicy czują głód startów. Widać to po liście zgłoszonych do turnieju Grand Prix. W Hawanie zaprezentuje się ponad czterystu judoków. Nie ma kategorii wagowej, w której startowałoby mniej niż dwudziestu zawodników. To pokazuje, że rywalizacja będzie niezwykle zacięta i emocjonująca. Aż czterdziestu trzech judoków powalczy o triumf w kategorii 90kg. Wśród pań największą liczbę zawodniczek zanotowano w 52kg – dwadzieścia sześć.

Na Kubę uda się ośmioosobowa reprezentacja Polski. W Grand Prix w Hawanie wystąpią: Karolina Pieńkowska i Agata Perenc (52kg), Arleta Podolak (57kg), Katarzyna Furmanek (+78kg), Damian Szwarnowiecki (73kg), Łukasz Błach i Jakub Kubieniec (81kg) oraz Jakub Wójcik (100kg).

Celem naszych zawodników jest mocne wejście w nowy rok zmagań. W 2015 roku dobry początek zanotowały m.in. Katarzyna Furmanek, która wygrała zmagania w Pradze czy notująca miejsca w czołówce w międzynarodowych startach Agata Perenc. Czy teraz będzie podobnie? 

Kto stanie na ich drodze?

Karolina Pieńkowska i Agata Perenc mogą trafić na zawsze groźną Gili Cohen z Izraela. Namieszać może Portugalka Joana Ramos. Szansy na sukces poszukają Niemki: Mareen Krah i Romy Tarangul. Arleta Podolak w kategorii 57kg musi uważać na Irinę Zabludinę i Violę Waechter. W kategorii +78kg, gdzie wystąpi Katarzyna Furmanek zaprezentuje się mistrzyni świata z Czelabińska z 2014 roku oraz mistrzyni olimpijska z Londynu Idalys Ortiz. Na Karaiby wybiera się również mistrzyni Europy z 2013 roku Francuzka Lucie Louette Kanning. Groźna będzie również Swietłana Iaromka z Ukrainy oraz jej rodaczka Irina Kindzerska.

W kategorii 73kg, gdzie wystąpi Damian Szwarnowiecki o triumf powalczy mistrz olimpijski z Londynu Rosjanin Mansur Isajew. Na pewno swojej szansy poszuka Rustam Orujov, który w 2015 roku wygrał zmagania podczas Grand Slam w Baku. Warto zwrócić uwagę na Węgra Miklsa Ungvariego oraz Mirali Sharipova z Uzbekistanu. W kategorii 81kg, gdzie zaprezentuje się Jakub Kubieniec nie brakuje judoków z Kuby, Mongolii i Brazylii. Groźni będą również Rosjanie. Jakub Wójcik może trafić m.in. na wicemistrza świata z 2014 oraz mistrza panamerykańskiego Kubańczyka Jose Armenterosa, Rosjanina Adlana Bisultanova bądź nieobliczalnego Portugalczyka Jorge Fonsecę.

KM

Haye czeka na walkę o pas

David Haye wraca i planuje. Popularny „Hayemaker” nie po to ponownie wszedł do ringu, aby tylko statystować. 35-letni bokser już zastanawia się nad ewentualną walką o pas.

Swoje pięć minut Haye miał. Nie wykorzystał szansy. W lipcu 2011 roku przegrał na punkty z Władimirem Kliczko i cztery pasy mistrzowskie w wadze ciężkiej przeszły mu koło nosa. Jego kariera znalazła się na zakręcie. Zapowiadał, że zakończy walkę w dniu 31. urodzin. Później pojawiła się kontuzja prawego barku i Haye na długo zniknął z bokserskich aren.

Powrócił w najlepszym stylu

Brytyjczyk nie wytrzymał. Zgodnie z powiedzeniem „ciągnie wilka do lasu” wrócił na ring. Wielokrotnie komentował zmagania potencjalnych rywali w kategorii królewskiej, jednak oprócz opowiadania zapragnął również sportowej rywalizacji. Długo i intensywnie przygotowywał się do pojedynku z Markiem de Morim. W końcu wszedł do ringu. 16 stycznia w Londynie pokazał, że potrafi zaskakiwać. Potrzebował dwóch minut i jedenastu sekund, aby pokonać rywala.

Wrócił wielki Haye, który ósmy pojedynek w karierze zakończył w pierwszej rundzie. Warto przypomnieć, że Brytyjczyk również szybko uporał się z Tomaszem Boninem. Z Polakiem „Hayemaker” rywalizował w kwietniu 2007 roku w Londynie i potrzebował niecałych dwóch minut, żeby odnieść zwycięstwo. Czy po upływie dziewięciu lat 35-latek wraca do lat swojej świetności?

Po pokonaniu Bonina przyszły wielkie sukcesy Haye'a. Pokonując Jeana Marca Mormecka zdobył pas mistrzowskie WBC i WBA w wadze junior ciężkiej. Z czasem przyszedł sukces w kategorii królewskiej, gdzie po wygranej z Nikołajem Wałujewem Haye zgarnął pas WBA. Można snuć wiele analogii, ale widać, że Brytyjczyk wrócił naładowany. Znając jego charakter będzie drążył i robił sobie reklamę aż w końcu dojdzie do pojedynku o tytuł.

Myśli o Wilderze

Jednak Haye nie ma rozgrzanej głowy. Spokojnie podchodzi do całej sprawy. Zasiał ziarno, które być może za jakiś czasu wykiełkuje. Zrobił dobrą robotę wygrywają szybko z de Morim. Pokazał, że wrócił odnowiony, czy zwrócił na siebie uwagę.

Wiele zależy od tego jak zaprezentuje się w kolejnych walkach. Gdy będzie zwyciężał wszystko jest możliwe. Nawet walka z Wilderem, którego śmiało wymienia wśród potencjalnych rywali. – Stoczę jeszcze dwie lub trzy walki i być może dostanę szansę walki o pas. Ciekawy byłby pojedynek z Wilderem oraz Martinem. Pasy WBA i WBO należą do Fury'ego. Waga ciężka jest otwarta. Ciekawe, kto wyjdzie zwycięsko z rewanżu Fury-Kliczko. Browne zmierzy się z Czagajewem o pas WBA interim. Nie wygląda na to, aby waga ciężka została przez kogoś w pełni zdominowana – analizuje Haye. W tym wszystkim zapewne szuka miejsca dla siebie.

KM

Znów się nie udało, Szpilka na deskach

Deontay Wilder po raz trzeci obronił pas mistrza świata WBC w wadze ciężkiej. Artur Szpilka walczył ambitnie, jednak potężny cios Amerykanina pozbawił Polaka złudzeń.

Nadzieja była. „Szpila” przez dziewięć rund trzymał się dzielnie i niepokoił Amerykanina, który cierpliwie czekał na moment, w którym będzie mógł wyprowadzić decydujący cios.

Prawy w szczękę rozbił Szpilkę

Wilder rozpoczął pojedynek spokojnie. Czekał na Szpilkę, który nie podejmował zbytniego ryzyka. Polak wyprowadził kilka ciosów, jednak przeszył nimi powietrze. Amerykanin zachęcał rywala do większej aktywności, w odpowiedzi „Szpila” rozłożył ręce informując, że oczekuje tego samego. Szpilce trudno było przedrzeć się przez długie ramiona Wildera. Pierwsze dwie rundy to wzajemne badanie się i przygotowywanie pozycji do ataku.

W trzeciej odsłonie Szpilka wyprowadził kilka celnych ciosów na tułów. Polak dobrze spisywał się w obronie i unikał sporadycznych uderzeń czempiona. W czwartej rundzie Amerykanin zaczął szukać kontaktu. Wilder wykorzystywał lewą rękę i niepokoił Polaka. Szpilka nie zamierzał się schować. „Szpila” zaczął pracować prawą ręką, pod linami potraktował swojego przeciwnika serią ciosów i kontynuował napór. Polak różnymi metodami starał się skrócić dystans, jednak amerykański bokser nie pozwolił mu na rozwinięcie skrzydeł.

Wilder w szóstej odsłonie postawił na zdecydowany atak. Próbował, jednak bez efektu. Z kolei Polak wyprowadzał celne ciosy na tułów. Szpilka kontynuował ataki, próbował, szukał, jednak Wilder stawiał szczelną gardę. W ósmej rundzie amerykański bombardier włączył prawy prosty. Polak balansował tułowiem, starał się znaleźć lukę w obronie rywala, ale ten trzymał dystans i korzystał z przewagi zasięgu ramion. Pięściarze zderzyli się głowami, co spowodowało rozcięcie łuku brwiowego u „Szpili”. W dziewiątej rundzie Polak znalazł się na deskach i to był koniec. Przy próbie ataku Szpilki Wilder wyprowadził prawy prosty w szczękę rywala. „Szpila” padł jak rażony piorunem i długo nie podnosił się. Zwycięstwo Wildera stało się faktem. Czekał, czekał aż wyczekał moment i zaatakował skutecznie. Szpilka na noszach opuścił ring.

Pech Głazkowa

W Barclays Center doszło również do starcia o mistrzostwo świata IBF w wadze ciężkiej. Charles Martin miał nad Wiaczesławem Głazkowem przewagę wzrostu, zasięgu oraz wagi. Amerykanin był prawie piętnaście kilogramów cięższy. Od początku aktywny starał się być Głazkow, który trzymał dystans i szukał możliwości trafienia rywala. Martin spokojny oraz uważny. W trzeciej rundzie Ukrainiec znalazł się na deskach, jednak nie miał w tym udziału Amerykanin. Głazkow wstał i walczyć dalej. Po upływie kilku sekund 31-latek urodzony w Ługańsku wyprowadził kolejny cios i znalazł się na deskach. Okazało się, że wszystkiemu winne jest kolano. Sędzia podszedł do Głazkowa, a ten ruchem głową poinformował go o niemożności kontynuowania walki. Pojedynek rozstrzygnął się dość szybko. Kontuzja to fatalna sprawa dla Głazkowa, jednak Martin może cieszyć się z tytułu mistrza świata IBF.

Amerykanin to ciekawa postać. Zwykł szybko kończyć swoje walki, jednak w tym przypadku główną rolę odegrał przypadek losowy. Mistrzem świata został Martin, który swego czasu siedział w więzieniu za przestępstwa związane z narkotykami. Na początku swojej kariery musiał pracować jako murarz, jednak teraz są to już tylko wspomnienia. Teraz Martin znalazł się w glorii chwały.

Swoją kolejną walkę w Stanach Zjednoczonych stoczył Maciej Sulęcki. Rywalizujący w wadze średniej Polak wygrał przez techniczny nokaut w siódmej rundzie z Derrick'iem Findley'em. Od początku „Striczu” miał wyraźną przewagą. Sulęcki stoczył trzeci pojedynek w USA i po raz kolejny zakończył rywalizację przed czasem. To dwudziesty drugi triumf polskiego boksera na zawodowych ringach.

W wadze ciężkiej kolejny pojedynek stoczył Adam Kowancki. 26-latek po ośmiu rundach okazał się zdecydowanie lepszy od Danny'ego Kelly'ego. Sędziowie punktowali 80:72, 80:72 i 79:73 na korzyść polskiego pięściarza.

KM

„Cyborg” nie do zatrzymania

Cristiane „Cyborg” Justino uchodzi za jedną z najlepszych wojowniczek mieszanych sztuk walki na świecie. Zawodniczka z Brazylii po raz kolejny udowodniła swój kunszt. Podczas gali Invicta 15 ofiarą 30-latki padła Daria Ibragimova.

Jeszcze niedawno świat żył spekulacjami na temat możliwego pojedynku pomiędzy Justino a Rondą Rousey, jednak Amerykanka straciła mistrzowski pas UFC w wadze koguciej. Brazylijka już pracowała nad zbijaniem wagi. Teraz wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Jedno jest niezmienne – Justino nadal demoluje.

Nawałnica ciosów

Drogowcy walczą ze skutkami zimy. Ostatnie opady śniegu sprawiły, że ulice i chodniki pokryły się białym puchem. Trzeba było przystąpić do działania. Czasami bywa, że jest to syzyfowa praca. Usunięcie jednego śniegu wcale nie gwarantuje pełnej przejezdności dróg. Podobnie jest z Justino. Dla rywalek jest niezwykle nieprzyjemnym i niewygodnym przeciwnikiem. „Cyborg” można trafić bądź skutecznie się bronić przed jej naporem, ale w końcu ulegnie się nawałnicy jej ciosów.

Przekonała się o tym Daria Ibragimova. 31-letnia Rosjanka debiutowała w organizacji Invicta. Wcześniej występowała na galach M-1, WFC czy Fight Nights. Do walki z Justino przystępowała po odniesieniu siedmiu kolejnych zwycięstw. Ibragimova imponowała, gdyż aż sześć pojedynków zakończyła w pierwszej rundzie. Niektóre trwały zaledwie trzydzieści sekund. To oznaczało, że w oktagonie spotkają się dwie niezwykle skuteczne i precyzyjne fighterki. Jednak Justino była faworytką, bo to ona znajdowała się w posiadaniu pasa w kategorii piórkowej. Dodatkowo ostatnie dwie walki Brazylijki nie trwały dłużej niż minutę. 

Ibragimova chciała stawić czoła „Cyborg”. Wytrzymała prawie całą rundę. Na kilka sekund przed końcem nie sprostała naporowi Justino, która jest niezwykle skuteczna w stójce i potrafi wykorzystać nawet najmniejszą lukę w gardzie swojej rywalki. 30-letnia zawodniczka z Kurytyby wygrała przez nokaut i marzenia Ibragimovej o podboju Invicty spełzły na niczym.

Kontynuuje swoje dzieło

Justino jest niesamowita. W przypadku walk z jej udziałem można być w pełni przekonanym, że walka zakończy się przed czasem i do tego efektownie.

Do niedawna Justino prowadziła korespondencyjny pojedynek z Rousey. Jedna i druga kończyły swoje walki przed czasem. Do rozstrzygnięcia potrzebowały zaledwie kilkunastu sekund. Teraz w grze pozostała Brazylijka. Rousey czeka na rewanż z Holm. 

Justino po raz ostatni na punkty wygrała w październiku 2008 roku. Ostatnie trzy pojedynki kończyła już w pierwszych rundach. W kuluarach mnożą się pytania, kiedy trafi do UFC? Kwestia pozostaje otwarta, choć wydaje się nieco odległa. Justino chciała zejść do wagi koguciej i rywalizować z Rousey, ale po utracie pasa przez Amerykankę wydaje się, że na razie Brazylijka nie zaprezentuje się w UFC.

KM

Kolejni dopingowicze w UFC

W 2015 roku świat mieszanych sztuk walki przeżył prawdziwą traumę, gdy na stosowaniu dopingu przyłapano takie gwiazdy jak Anderson Silva czy Jon Jones. Organizacja UFC zapowiadała, że podejmie kroki w celu zwalczania zjawiska. Liczba przeprowadzanych kontroli ma znacząco wzrosnąć.

Jednak nie na wszystkich padł blady strach. Zapewne niektórzy liczą, że jakoś uda im się uniknąć kontroli i dalej stosować niedozwolone środki. Na zażywaniu marihuany wpadł Diego Brandao. UFC poinformowało również o potencjalnej wpadce dopingowej Yoela Romero.

Co ich czeka?

We wrześniu 2015 roku Brandao potrzebował zaledwie dwudziestu ośmiu sekund, aby zakończyć pojedynek z Katsunorim Kikuno. Japończyk był bezradny wobec naporu Brazylijczyka, który w UFC rywalizuje od czterech lat. 28-latek walczy ze zmiennym szczęściem, jednak nie można mu zarzucić, że jego pojedynki nie są efektowne. Brandao chciał dobrze zacząć 2016 rok. Na gali UFC 195 zmierzył się z Brianem Ortegą i musiał odklepać w trzeciej rundzie, bo rywal zastosował skuteczne duszenie. Brazylijczyk nie miał powodów do radości. Zaliczył czwartą porażkę w swoim dziesiątym występie w UFC, jednak to był dopiero początek problemów. Podczas gali Brazylijczyk został przebadany i w jego organizmie znajdowały się metabolity marihuany. Warto wprowadzić pewne rozróżnienie. Marihuana nie znajduje się na liście środków zakazanych w czasie „poza walkami”. Kontrola Brandao została przeprowadzona w „okresie walki”, który określa się jako dwanaście godzin przed bądź po gali. Brazylijczyk musi liczyć się z karą. Jaką? Nowe przepisy Komisji Sportowej Stanu Nevada określają, że pierwsze naruszenie przepisów to półtora roku zawieszenia i 30-40% kary pieniężnej. W przypadku ponownego zażycia środków sankcje są bardziej dotkliwe.

Amerykańska Agencja Antydopingowa poinformowała UFC o potencjalnej wpadce dopingowej Yoela Romero. Nie wiadomo jakie środki zażył zawodnik. Teraz USADA zajmie się dokładną analizą wyników jego testów i stosownie do kategorii czynu wyda wyrok w tej sprawie. Wiadomo, że Romero miał stosować niedozwolone środki w czasie przygotowań do walki z Ronaldo Souzą, która odbyła się w grudniu 2015 roku. Triumfował Kubańczyk.

Będą zwalczać doping 

UFC zapowiada walkę z dopingiem i brak pobłażliwości dla stosujących zakazane środki. USADA opracowała dla amerykańskiej organizacji nowy program, który ma na celu przeciwdziałanie niedozwolonym substancjom. W poprzednim roku przeprowadzono 356 testów. Nowy program antydopingowy obowiązuje od 1 lipca 2015 roku i od tamtego czasu odbyły się 272 kontrole. 

W pierwszych tygodniach 2016 roku przebadano już 49 zawodników. Zgodnie z zapowiedziami w ciągu dwunastu najbliższych miesięcy planowane jest przeprowadzenie ponad 2500 badań.

Warto poświęcić chwilę na substancje zakazane. Dzielą się one na dwie kategorie. W pierwszej znalazły się m.in. anaboliki, hormon wzrostu, peptydy, które są zakazane całkowicie. Z kolei takie substancje jak kokaina czy marihuana nie mogą być stosowane podczas zawodów.

Fot. sherdog.com

KM

Kopiec powalczy o tytuł

Fighter z Warszawy znalazł się w gronie ośmiu kandydatów do tytułu mistrza organizacji King of Kings w wadze 71kg. Rywalizacja o miano najlepszego kickboxera rozpocznie się 27 lutego w Rydze.

Mateusz Kopiec nie po raz pierwszy będzie miał okazję zaprezentować się w turnieju King of Kings. Z poprzednich startów ma dobre wspomnienia. Czy tym razem również namiesza?

Zastępstwo i triumf 

Kickboxing na wysokim poziomi i często z udziałem Polaków – tak można w skrócie scharakteryzować King of Kings. Na galach organizacji Donatasa Simanaitisa nie brakuje polskich zawodników. W 2016 roku KoK ponownie zawita do Polski, gdzie zorganizuje swoją galę. Na 10 grudnia zaplanowano występ w Warszawie. Ma być to zwieńczenie pracowitego roku w wykonaniu KoK.

Na galach organizacji nigdy nie brakowało Polaków. Przewinęło się wiele nazwisk. Paczuski, Turyński, Ziemnicki, Szczepkowski, Rajewski, Głogowski, Sieradzki, Olszewski czy Woźnicki. Ciekawą kartę w historii King of Kings zapisał również Mateusz Kopiec. Zawodnik z Warszawy triumfował w zmaganiach World Grand Prix K-1 w 2010 roku. Początkowo Kopiec miał stoczyć tylko jeden pojedynek, jednak w zmaganiach nie mógł wystąpić Łukasz Szulc. Szansę występu w turnieju 70kg otrzymał kolejny Polak. Mateusz Kopiec szedł jak burza. Znokautował Leo Bonningera, a w półfinale pokonał na punkty Tadasa Jonkusa. Dopiero w finale miał problemy, gdyż jego rywal był wypoczęty. Fernando Groenhart nie musiał rywalizować o wejście do decydującej rozgrywki, ponieważ jego półfinałowy rywal wycofał się z powodu kontuzji. Kopiec triumfował po dogrywce.

O krok od powtórzenia wyniku Polak był w 2014 roku, kiedy to również dotarł do finału. Tam spotkał się z Chrisem Bayą. Po pięciu rundach lepszy okazał się zawodnik z Holandii, choć wielu twierdziło, ze niesłusznie.

Po raz kolejny Kopiec będzie mógł zaprezentować swój kunszt i pokazać, że jest czołowym zawodnikiem w wadze lekkiej w Europie. Pierwsza odsłona o miano najlepszego już 27 lutego w Rydze. W stolicy Łotwy Kopiec zmierzy się z Ilyasem Rustamovem z Estonii, który w 2015 roku odniósł dwa zwycięstwa na galach KoK. To będzie pierwszy akord zmagań. Warto nadmienić, że podczas ostatniego występu na gali w Rydze Kopiec triumfował. Być może to dobry prognostyk.

Mistrza poznamy w Kiszyniowie

Najlepszy lekki zostanie wyłoniony podczas gali w Kiszyniowie, która została zaplanowana na 9 kwietnia. 

Kto oprócz Kopca wystąpi w Rydze? Jordan Pikeur to niezwykle ciekawy zawodnik, który podczas turnieju K-1 MAX w drodze do finału wygrał wszystkie pojedynki przed czasem. Holender ma potencjał, a w Rydze jego umiejętności sprawdzi Christian Dorel.

Wiaczesław Tevinsh zmierzy się z Janem Nausem. Cały czas nie wiadomo z kim stanie do rywalizacji Dmitri Olynyk.

KM

Łobuz, który może zostać mistrzem

Kolejny polski pięściarz stanie przed szansą na zdobycie mistrzostwa świata w kategorii królewskiej. Aby spełnić marzenia Artur Szpilka musi pokonać prawdziwego bombardiera – Deontaya Wildera.

Szpilka przeszedł wyboistą drogę do pojedynku o mistrzowski pas w wadze ciężkiej. Był niepokorny, nie unikał bójek, za jedną z nich trafił za kratki. Po wyjściu na wolność wrócił na ring i z każdą kolejną walką dojrzewał. Wyjechał do USA, gdzie trenuje pod okiem Ronniego Shieldsa. W Stanach miał doskonalić swoje umiejętności, aby wejść na szczyt. W sobotę, 16 stycznia, stanie przed życiową szansą w Barclays Center w Nowym Jorku.

Więzienny image

Już w szkole był przekonany, że zostanie mistrzem. Szpilka nie należał do pilnych uczniów, ale przykuwał uwagę nauczycieli i kolegów. Znany był z tego, że łobuzował. Siał postrach wśród rówieśników i nie tylko. Szukał przeciwników, których będzie mógł zlać, jednak chciał mierzyć się z równymi sobie, a nawet silniejszymi.

Szansą dla Szpilki stał się boks. Młody pięściarz jeździł na zgrupowania, gdzie miał możliwość rozwijać swoje umiejętności. To było jednak za mało. Szukał kolejnych wrażeń. Wdawał się w bójki. W Wieliczce, skąd pochodzi wszyscy wiedzieli, że to typ niepokorny. Kilkukrotnie policja pukała do jego drzwi. Kończyło się na wizytach na komisariacie. Jednak w końcu czara goryczy się przelała. Szpilka był już przygotowany i palił się do wyjścia na ring, aby stoczyć pojedynek z Wojciechem Bartnikiem. Był październik 2009 roku. Do walki nie doszło. Szpilka trafił do aresztu za pobicie i kradzież telefonu na dyskotece. Wyrok się uprawomocnił, co oznaczało dla pięściarza półtora roku pobytu w więzieniu.

O Szpilkę walczył Andrzej Gołota, który odwiedził młodego boksera w więzieniu, jednak ten nie był skory do rozmowy. Początkowo „Szpila” przebywał w areszcie w Krakowie, ale przeniesiono go do Tarnowa. Uderzył funkcjonariusza, który kazał pościelić mu łóżko. Był pod stałym nadzorem kamer, bardzo rzadko widywał się z rodziną, przytył. Po wyjściu na wolność wrócił na ring. Podjął się rywalizacji w wadze ciężkiej, wcześniej walczył w junior ciężkiej, i zmierzył się w czerwcu 2011 roku z Ramizem Hadziaganoviciem. Polak potrzebował trzydziestu trzech sekund, aby odnieść zwycięstwo.

Typ niepokorny

Przyległa do niego łatka chuligana. Przez długi czas musiał z nią walczyć, ale sam dawał podstawy, aby opinia publiczna trwała w swoich osądach. W dosadnych słowach wypowiadał się o swoich rywalach. Często kpił. Nie potrafił zachować należnego spokoju i ogłady. W styczniu 2013 roku podczas konferencji prasowej „Szpila” rzucił się na Krzysztofa Zimnocha. Panowie nie przypadają za sobą i po serii wyzwisk postanowili porozmawiać ze sobą za pomocą pięści. Mieli spotkać się w ringu, jednak do pojedynku ostatecznie nie doszło.

Wielu powtarzało, że Szpilka ma umiejętności, lecz musi popracować nad głową. W Polsce gromił kolejnych rywali, jeździł również do Stanów, gdzie dwukrotnie znokautował Mike'a Molo. Prezentował się efektownie w ringu, jednak poza nim bywało różnie. Robił wokół siebie wiele zamieszania, często niepotrzebnego. Jednak dało się słyszeć głosy, że pobyt w więzieniu zmienił go. Kwestią podstawową dla rozwoju Szpilki była konieczność otoczenia się właściwymi ludźmi. Boks musiał stać się całym jego życiem. 

W styczniu 2014 roku doznał jedynej, jak do tej pory, porażki na zawodowym ringu. Bryant Jennings znalazł sposób na Polaka i zakończył pojedynek przed czasem. Zapewne to wydarzenie dało Szpilce do myślenia. Chciał udowodnić, że jest najlepszy w Polsce w kategorii ciężkiej i dostał szansę rywalizacji z Tomaszem Adamkiem. W ringu zaprezentował się dojrzale, myślał, analizował i nie dał się wyprowadzić z równowagi. Wygrał jednogłośną decyzją sędziów. Pokazał, że jest najlepszy w kraju. Kolejny krok to podbicie świata. W styczniu 2015 roku podpisał kontrakt z Alem Haymonem, który ma w swojej stajni najlepszych. Trenerem Szpilki został Ronnie Shields, który głęboko wierzy w swojego podopiecznego. Do tej pory Polak wygrał trzy pojedynki pod jego wodzą.

W czwartej walce, w której obecny będzie Shields Szpilka ma szansę zdobyć tytuł mistrza świata WBC. Polak pokazał, że nadal tkwi w nim coś z chuligana. Podczas konferencji prasowej przed mistrzowskim starciem doszło do szarpaniny pomiędzy 26-latkiem, a Deontayem Wilderem. Zapewne to element wojny psychologicznej. Amerykanin chciał sprowokować Szpilkę, jednak ten nie miał zamiaru się poddać. Gdy Wilder przerwał mu wypowiedź „Szpila” odpowiedział, że go znokautuje. 

Polska nigdy nie miała mistrza świata w wadze ciężkiej. O tytuł walczyło pięciu pięściarzy. Gołota, Sosnowski, Adamek, Wawrzyk i Wach nie dali rady. Czy szósty polski kandydat okaże się zwycięzcą?

KM

Komu przypadnie tytuł?

Podczas sobotniej, 16 stycznia, gali w Barclays Center Artur Szpilka będzie starał się pokonać Deontaya Wildera i przejąć pasa mistrza świata WBC. To główne danie wieczoru. Wcześniej dojdzie do równie ciekawego starcia, a na szali będzie tytuł czempiona IBF.

Wokół pasa było wiele zamieszania. Jeszcze niedawno należał do Władimira Kliczko, jednak po listopadowej porażce w Dusseldorfie Ukrainiec stracił tytuł na rzecz Tysona Fury'ego. Anglik cieszył się ze zdobyczy zaledwie kilkanaście dni. Obowiązkowym pretendentem do walki o pas IBF był Wiaczesław Głazkow i Fury powinien zmierzyć się z Ukraińcem, jednak wybrał inną drogę. Zdecydował się na kolejne starcie z Kliczko. Fury został pozbawiony pasa. O wakujący tytuł powalczą Głazkow oraz Charles Martin.

Spokojny Głazkow

Ukrainiec na stałe trafił do Stanów Zjednoczonych w grudniu 2012 roku, kiedy pokonał Tora Hamera. Od tamtego czasu stoczył sześć zwycięskich walk na amerykańskich ringach. Ostatnio rywalizował w Rosji, gdzie w czwartej rundzie położył na deski Kertsona Manswella. W 2015 roku pokonał również Steve'a Cunninghama. 

Polskim kibicom Głazkow jest znany jako ten, z którym Tomasz Adamek stoczył swój ostatni pojedynek w USA. Ukrainiec wygrał zdecydowanie na punkty. Głazkow okazał się skuteczniejszy i przede wszystkim kontrolował przebieg pojedynku. Bokser urodzony w Ługańsku punktował „Górala”, który nie był w stanie przeciwstawić się młodszemu rywalowi. Głazkow potwierdził swoje miejsce w hierarchii wagi ciężkiej, ale na walkę o pas przyszło mu czekać prawie dwa lata.

Głazkow stoczył na zawodowych ringach dwadzieścia dwa pojedynki. Zanotował dwadzieścia jeden zwycięstw i jeden remis. Malik Scott jako jedyny może pochwalić się tym, że nie przegrał z Głazkowem, choć wynik był dość dziwny. Jeden sędzia ocenił walkę remisową, kolejny widział minimalne zwycięstwo Ukraińca, a trzeci zdecydowanie wskazał na Amerykanina. 

Teraz Głazkow ma okazję, aby potwierdzić swój kunszt. Ukrainiec jest zadowolony z przygotowań do walki z Martinem. – Nie stresuję się przed zbliżającą walką. Czuję się świetnie. To dla mnie kolejna walka. Jasne, że stawką jest tytuł, ale nie czuję dodatkowej presji. Wszystko jest w porządku. W przygotowaniach do walki pomagał mi Eduard Mienchakov, z którym trenowałem w czasach amatorskich. Współpracuje nam się dobrze również na sali zawodowej – mówi Głazkow.

Wiara Martina

W sukces wierzy Charles Martin, który do tej pory na swoim koncie zapisał pas mistrzowski WBO NABO. Starcie o tytuł mistrza świata wagi ciężkiej IBF będzie dla niego największym wyzwaniem w karierze, jednak Amerykanin głęboko wierzy w swoje siły.

Patrząc na jego ostatnie występy ma ku temu solidne podstawy. Vicente Sandeza odprawił w trzeciej rundzie, a na pokonanie Toma Dallasa potrzebował zaledwie trzech minut. Martin nie patyczkuje się i szybko kończy swoje walki. Dwadzieścia pojedynków rozstrzygnął przed czasem. Tylko w trzech przypadkach spędził w ringu pełen dystans. – To, że jestem w tym miejscu jest ekscytujące, ale będzie jeszcze słodsze, gdy zdobędę pas. Waga ciężka powraca. Zamierzam pokazać siłę wszystkim. Mam za sobą wspaniały obóz. Nie chcę za dużo gadać. Niech w sobotę przemówią moje pięści – ucina Martin.

Fot. thesweetscience.com 

KM

Polacy jadą do Chicago, Parcheta przegrywa

26 lutego na gali Glory 27 w Chicago zaprezentuje się dwóch naszych zawodników. Paweł Jędrzejczyk i Tomasz Makowski to doświadczeni zawodnicy, którzy wielokrotnie serwowali niesamowite kickboxerskie pojedynki. Jak będzie tym razem?

Wszystko jest już dopięte niemal na ostatni guzik. Trzeba jeszcze cierpliwie poczekać na ujawnienie nazwisk rywali naszych zawodników.

Doświadczeni i mocni

Paweł Jędrzejczyk doskonalił swoje umiejętności w Tajlandii. Można zaryzykować stwierdzenie, że nie robi mu różnicy czy toczy pojedynki na zasadach boksu tajskiego czy K-1. 35-latek osiągnął najwyższy poziom. W końcu zawita na galę organizacji Glory, czyli jednego z potentatów na kickboxerskim rynku.

To również znakomita informacja dla kibiców w Polsce. W lutym w Chicago zobaczymy dwóch Polaków, którzy mogą przetrzeć szlaki kolejnym naszym zawodnikom. Kiedyś blisko występu w Glory był Rafał Dudek, jednak wydarzenie zostało odwołane. Teraz nadarza się kolejna szansa, która w najbliższym czasie może wydać owoce. Jędrzejczyk i Makowski mogą okazać się kluczami do sukcesu polskiego kickboxingu. Czy Polacy wypłyną na szerokie wody?

Obaj mają bogate dokonania. Jędrzejczyk zdobywał mistrzostwa świata w K-1 i muay thai organizacji WKN i WKA. W 2015 roku podbijał Tajlandię i radził sobie bardzo dobrze. Na początku lutego zmierzył się w rewanżowej walce z Garethem Nelliesem. Panowie rywalizowali na stadionie Lumpinee w Bangkoku. Jędrzejczyk okazał się lepszy i sędziowie przyznali mu zwycięstwo. Udany rewanż 35-latka, który zarazem został pierwszym Polakiem triumfującym na stadionie Lumpinee. W maju w Pattayi pokonał utytułowanego F16 Rajanonta. Kolejne występy to porażki Polaka. Jędrzejczyk przegrał z Ekapopem Sityodtong, a w październiku podczas gali Martial Arts Contest lepszy okazał się Thanelek Chompon.

Jędrzejczyk w Chicago ma rywalizować w kategorii 77kg, a Makowski w 65kg. Decyzję o występie tego drugiego podejmie lekarz. Makowskiego nikomu nie trzeba przedstawiać. To wielokrotny mistrz Polski full contact, low kick, K-1, muay thai. Na swoim koncie ma również triumfy w Pucharach Świata full contact. W 2007 roku zdobył tytuł mistrza świata muay thai WKA i dominował na globie przez kolejne lata. We wrześniu 2015 na gali MFC Makowski przegrał z Federico Romą pojedynek w obronie pasa zawodowego mistrza WKN w kategorii 58,9kg. Polak nie mógł kontynuować rywalizacji ze względu na kontuzję biodra. Miejmy nadzieję, że w Chicago doświadczonego zawodnika zobaczymy.

Parcheta przegrywa w Tajlandii

Kolejnym Polakiem, który szlifuje swoje umiejętności w Tajlandii jest Marcin Parcheta. Zawodnik ze Szczecina wziął udział w turnieju organizacji Super Muaythai.

Wielokrotny mistrz Polski muay thai i K-1 w kategorii 70kg wystąpił w czteroosobowym turnieju. W półfinale w drugiej rundzie zakończył rywalizację z Luisem Alberto. Parcheta w finale zmierzył zawodnikiem z Australii. Charlie nie miał litości dla naszego zawodnika i jeden z jego ciosów spowodował rozcięcie nad okiem fightera ze Szczecina. Sędzia przerwał walkę, Parcheta musiał zadowolić się drugą lokatą. 

KM

Edgar w pogoni za szansą

Każdy chce walczyć o najwyższe laury i spełniać się. W cenie jest cierpliwość, gdyż nie zawsze udaje się zrealizować założenia. Świat sportów walki to wiele zależności, pieniądze, ale także szczęście. Tego ostatniego nie ma Frankie Edgar.

34-letni Amerykanin liczył, że uda mu się spotkać z Conorem McGregorem i rywalizować o pas mistrza UFC w kategorii piórkowej, jednak Irlandczyk ma zmierzyć się w kwietniu z Rafaelem dos Anjosem. Edgar jest poirytowany.

Szansa przeszła koło nosa

Edgar miał ciężki 2012 rok i początek 2013 roku. Nie potrafił sprostać dwukrotnie Bensonowi Hendersonowi i Jose Aldo. W lutym 2012 roku Edgar stracił tytuł mistrzowski UFC w wadze lekkiej na rzecz swojego rodaka, jednak pojedynek był niezwykle wyrównany i zdecydowano się na rewanż. Werdykt kolejnej walki wzbudził wiele wątpliwości. Henderson wygrał i obronił pas, jednak decyzja sędziów była niejednogłośna. Edgar zdecydował się zejść do kategorii piórkowej. W lutym 2013 spotkał się w rywalizacji z Jose Aldo, który dzierżył pas mistrzowski. Brazylijczyk wygrał na punkty. 

Amerykanin wrócił na właściwe tory i coraz lepiej poczynał sobie w kategorii piórkowej. Od wygranej z Charlesem Oliveirą rozpoczęła się dobra passa Edgara, który wygrał pięć kolejnych walk. W swoim ostatnim występie, grudzień 2015, Amerykanin szybko rozprawił się  z Chadem Mendesem. Zasypał rywala ciosami i po ponad dwóch minutach walka zakończyła się. Nic nie stało na przeszkodzie, aby teraz Edgar spotkał się z mistrzem wagi piórkowej Conorem McGregorem. Były nawet przymiarki, jednak Irlandczyk zdecydował się stoczyć kolejną walkę w kategorii lekkiej. McGregor szuka kolejnych wrażeń i chce zdobyć pas. Jego najbliższym rywalem ma być mistrz wagi lekkiej Rafael dos Anjos.

Rozczarowanie

Edgar czekał i miał nadzieję, że w końcu zmierzy się o mistrzowski pas. Figla spłatał mu McGregor. – Wypompowałem się. Mam za sobą jedną z najlepszych walk w życiu i powinienem czuć się inaczej. Chodzi o pewność siebie. Dan White i Lorenzo Fertitty nie są tym jednak zainteresowani. Zapewne nie jestem najlepszym przeciwnikiem jakiego oni oczekują. Pewnie nie chcą tej walki. Trzech przeciw mnie. Myślę, że jestem najgorszym zestawieniem dla McGregora. On o tym wie, wy też i UFC też. Chcę dostać szansę. Tego właśnie chcę. Czy dostanę to? – zastanawia się amerykański fighter.

Co pozostaje 34-latkowi? Może czekać na McGregora i jego decyzję o obronie mistrzowskiego pasa w kategorii piórkowej. Jednak czas biegnie nieubłaganie, a Edgar nie może stać w miejscu. W każdej kolejnej walce musi udowadniać swoją wartość. Tyle w tej chwili może.

Fot. sherdog.com

KM

Pogorzelec i Sarnacki wyróżnieni

Miniony weekend upływał w Elblągu pod hasłem "Szlifujemy talenty –  poszukujemy mistrza". Piąty judo camp ściągnął blisko 700 zawodników. W Elblągu odbywała się również gala Polskiego Związku Judo, gdzie nagrodzono najlepszych w 2015 roku.

Rok olimpijski, czy rok wielkich nadziei. Czy się ziszczą? Czas pokaże. Wszyscy chcieliby, aby Polska miała kolejnego mistrza olimpijskiego w judo i następcę Pawła Nastuli. Być może taki diament brał udział w zmaganiach w Elblągu.

Treningi i warsztaty

Już po raz piąty do Elbląga zjechali się trenerzy i zawodnicy, aby wziąć udział w seminariach oraz treningach. Inicjatywa trafiła na podatny grunt, bo z roku na rok frekwencja wzrasta. Organizatorzy przewidywali, że do Elbląga zjedzie blisko tysiąc zawodników, jednak przeliczyli się. Według wstępnych podsumowań w judo camp wzięło udział blisko 700 wojowników. W Elblągu pojawiło się również 70 trenerów, którzy uczestniczyli w seminariach prowadzonych m.in. przez Jewgienija Lwowa i Hiroshi Katanishiego.

Hala Centrum Sportowo – Biznesowego stała się wyjątkowym miejscem dla polskiego judo. Impreza “Szlifujemy talenty – poszukujemy mistrza” to wyraz troski o przyszłość i ważna inicjatywa. Istotne jest również, że praktycznie całe środowisko judo może spotkać się w jednym miejscu. To okazja do wspólnej integracji i wymiany doświadczeń.

Impreza rozwija się z roku na rok. W treningach uczestniczy coraz więcej judoków, do Elbląga zjeżdżają się nie tylko polscy zawodnicy. Jak ważna jest to impreza świadczy fakt, że otwierał ją Sławomir Kownacki, prezes Polskiego Związku Judo oraz Bogusław Milusz, wiceprezydent Elbląga. 

Nagrodzeni

Elbląg na kilka dni stał się polską stolicą judo. Oprócz campu odbyła się tam również gala, na której nagrodzono najlepszych w 2015 roku. Kto zasłużył na wyróżnienia?

Tytuł najlepszej zawodniczki 2015 roku przypadł Darii Pogorzelec. Zawodniczka Wybrzeża Gdańsk notowała dobre występy, aczkolwiek nie rewelacyjne. Wypadła najlepiej spośród reprezentantów kraju w mistrzostwach świata w Astanie, gdzie w kategorii 78kg zajęła piątą pozycję. W drużynie również zaliczyła udany występ. Polki sięgnęły po srebrny medal. Ponadto, w zawodach międzynarodowych stawała na podium m.in. w Baku w zawodach Grand Slam czy w Grand Prix w Zagrzebiu.

Najlepszym judoką poprzedniego roku wybrano Macieja Sarnackiego, który łapał się na czołowe lokaty w międzynarodowych startach. Tytuł trenerki roku dla Anety Szczepańskiej. Z kolei najlepszym szkoleniowcem wybrano Artura Kejzę. Juniorem roku został Piotr Kuczera, który na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy zdobywał brązowe medale. Najlepszą juniorką okrzyknięto Annę Dąbrowską. Bohaterką roku wybrano Karolinę Pieńkowską, która wywalczyła tytuł młodzieżowej mistrzyni świata. Karol Kurzej otrzymał wyróżnienie w kategorii progres roku.

KM

Putin nie unika walki

Odkąd prezydent Rosji Władimir Putin związany jest ze sportami walki? Można powiedzieć, że od dziecka i wcale się z tym nie kryje. Chętnie prezentuje swoje umiejętności na tatami.

Cały świat patrzy na ręce Władimira Putina. Sytuacja geopolityczna zmienia się, Rosja szuka swojego miejsca w nowym rozdaniu, ale nadal pozostaje ważnym graczem na międzynarodowej arenie. Obecnie problemem dla Moskwy są spadające ceny ropy naftowej. Putin liczył, że uda mu się coś ugrać zaangażowaniem w Syrii, jednak został zepchnięty gdzieś na bok. Cały czas jest aktywny na Ukrainie. Putin, Putin, Putin – duma Rosjan, którzy chcą być rządzeni silną ręką. Taka jest mentalność naszych wschodnich sąsiadów. Potrzebują silnego oparcia i Putin im to gwarantuje. Zwłaszcza, że jest prawdziwym wojownikiem.

Przygoda z judo

Wszyscy doskonale pamiętają Władimira Putina, u stóp którego leżał niedźwiedź polarny. Rosyjski władca wyłaniający się z jeziora z karabinem w ręku czy prężący muskuły prezydent Federacji Rosyjskiej podczas jazdy konnej. W ten sposób tworzono obraz twardego męża stanu. Rosjanie chcą, aby ich „matuszka” był silna, odnosiła sukcesy i na szczyt prowadził ją ktoś wybitny. Putin jest w ich oczach odpowiednim człowiekiem. Prezydent Federacji Rosyjskiej może prężyć muskuły, robić groźne miły, opowiadać kąśliwe żarty na temat innych państw i rysować kolejne strategie działania, a w kraju mogą mnożyć się problemy społeczne, bieda jest wszechobecna. Mimo to najważniejsza jest „matuszka Rosija”.

A Putin jest jej główną twarzą. Co Władimir Władimirowicz ma wspólnego ze sportami walki? Okazuje się, że dużo, a być może więcej niż sobie wszyscy wyobrażali. Bo Putin to prawdziwy zapaleniec sportów walki, który w wieku trzynastu lat rozpoczął treningi judo. Swego czasu Anatolij Rachlin, trener Putina, opowiadał, że młokos na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżniał. Dopiero z czasem pokazał niezwykłą wytrzymałość oraz nieprzewidywalność, którą zaskakiwał rywali. Rodzicom nastoletniego Władimira nie podobała się jego pasja. Uważali, że będzie wykorzystywał wiedzę zdobytą podczas treningów do łobuzowania. Mimo to nie ugiął się. Trenował dalej, z ogromnym zaangażowaniem. Z czasem akcje Putina poszły w górę i stał się jednym z kandydatów do zdobywania medali dla Związku Radzieckiego. W 1970 roku uzyskał czarny pas, co było największym podkreśleniem jego umiejętności. Sześć lat później wywalczył tytuł mistrza Lenningradu. Błyskotliwą karierę Putina przerwało KGB. Władimir Władimirowicz zdecydował się związać swoją życiową drogę ze służbami, co wiązało się z większymi pieniędzmi i uznaniem.

Jak pokazał czas Putin jest silnym i zdecydowanym graczem. Trener Rachlin podkreślał, że jego podopieczny ma niezwykłą umiejętność. Potrafił wykonywać rzuty przez obie strony. W polityce jest równie bezwzględny. Dla niego liczy się sukces. Zapewne sporty walki go ukształtowały, a być może pozwoliły rozwinąć skrzydła. Putin doskonalił swoje umiejętności również w sambo. Nie bał się wymiany ciosów.

Pamięta o młodzieńczej pasji

Prezydent Rosji stara się podtrzymywać swoją aktywność. Nadal chętnie oddaje się pasji, którą są sporty walki. Ostatnio pojawił się na tatami, gdzie stoczył pojedynek z… kobietą. Na początku stycznia Putin uświetnił trening reprezentacji Rosji. Postanowił chwilę poświęcić na sportową rywalizację i stanął w szranki z Iriną Zabludiną.

O zamiłowaniu Putina do sportów walki pamięta również świat. W listopadzie 2013 roku podczas wizyty w Seulu otrzymał 9. dan w taekwondo.

Świat ciągle z uwagą patrzy na Putina. Dyplomaci zastanawiają się jak odbierać jego słowa. Prezydent Rosji to wielki gracz, który judo porzucił dla KGB. O swojej pasji pamięta bądź nakazuje mu to dbałość o wizerunek silnego męża stanu.

KM

Wilder wybiega w przyszłość

Jeszcze niedawno martwił się, że nie może znaleźć rywala, z którym stanie w styczniu w ringu. W końcu na propozycję walki z Deontay'em Wilderem przystał Artur Szpilka. Do starcia jeszcze kilka dni, a amerykański mistrz WBC kategorii królewskiej już wybiega w przyszłość. Bardzo daleką.

Nie ma, co ukrywać, że planem Wildera jest zdominowanie kategorii królewskiej. Jednak w ostatnim czasie popadł w samouwielbienie. Czy słusznie? Ma podstawy ku temu?

Zapomniał o Szpilce?

W grudniu Wilder miał nie lada ból głowy. Czas uciekał, a nie wiadomo było, kto stanie z nim w ringu podczas zaplanowanego na 16 stycznia pojedynku. Wydawało się, że najpoważniejszym rywalem jest Wiaczesław Głazkow, jednak ten będzie rywalizował o pas IBF. Wśród potencjalnych rywali wymieniano Tomasza Adamka, Shannona Briggsa, Amira Mansoura czy Bermane Stiverne'a. Konkretów jednak brakowało. W końcu wszystko się wyklarowało i Wilder mógł odetchnąć. Szansę walki o pas mistrzowski otrzymał Artur Szpilka.

Wilder jest pewny swego i zapowiada zwycięstwo. Bez wątpienia ma ku temu podstawy. Wilder to bombardier jakich mało. Jego cios powalił już niejednego śmiałka. Wejść z nim do ringu to jak spotkać wściekłego byka, który rozwali wszystko, co spotka na swojej drodze. Tylko Stiverne wytrzymał z Amerykaninem pełen dystans. Wilder nie ma wątpliwości, że ze Szpilką upora się szybko.

Pytanie, czy ten pojedynek jest dla Amerykanina ważny? Wydaje się, że Wilder wybiega już w przyszłość. Walkę ze Szpilką zapisał w swoim kalendarzu, jednak myśli o zdominowaniu wagi ciężkiej. W licznych rozmowach podkreśla, że chce rywalizować ze zwycięzcą pojedynku Tyson Fury-Władimir Kliczko. Ostatnio nawet Amerykanin pokusił się o wskazanie na Brytyjczyka, którego upatruje jako faworyta rewanżowego starcia pomiędzy tytanami wagi ciężkiej. Pojawia się jeden problem, czy Wilder nie traci trochę kontaktu z rzeczywistością. Najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby skupić się na najbliższym pojedynku, a nie rysować scenariusz na przyszłość. Tak jakby trochę lekceważył zbliżające się starcie. Wiadomo, że Szpilka aspiruje do miana czempiona, ale z jakichś powodów został wytypowany na najbliższego rywala Amerykanina. Każdemu przeciwnikowi należy się szacunek, a z całego zamieszania wokół pojedynku wynika chaos. Niby Wilder szukał rywala, martwił się, ubolewał. Gdy go już znalazł zaczął planować swoją przyszłość. 

A może to pokaz siły?

Być może to taka gombrowiczowska maska, którą przywdział Wilder. Pokazuje swoją pewność siebie, a zarazem nie chce wypaść z obiegu. To również istotne, gdyż cały czas buduje swoją wartość i chce, żeby jego nazwisko było nośne i docierało do jak największej liczby uszu. Może tu trzeba upatrywać przyczyn wybiegania w przyszłość przez Amerykanina.

W słowach nie przebiera. Marzą mu się tytułu Fury'ego. Wilder chciałby, aby obok pasa WBC zawisły tytuły mistrza świata IBA, WBO i WBA. – Fury jest tylko wysokim pięściarzem, który nie ma dużej siły ciosu. Zachowuje się w ringu jak głupek. Jestem w stanie go znokautować. Z mojej strony padła propozycja, aby był pierwszym pięściarzem, z którym zmierzę się w obronie tytułu. Jego team wybrał walkę z Kliczko. Rywale boją się ze mną mierzyć, gdyż znają wynik walki – prezentuje swoje zdanie Wilder.

Zasadne wydaje się w takim razie, dlaczego więc Szpilka zdecydował się walczyć z amerykańskim mistrzem? Teoretycznie wynik walki jest znany. Historia zna różne przypadki. Pewność siebie jest ważna, ale nie ma, co przesadzać z samouwielbieniem.

KM

Tajskie show po holendersku

Rywalizacja – to jeden z fundamentów sportów walki. Do każdego pojedynku zawodnik musi się przygotować. Walki tych najlepszych, którzy są bożyszczami publiczności pokazują telewizje. Kickboxing jest efektowny i jego oglądanie to gwarancja ogromnych przeżyć. Organizacja Enfusion przygotowuje już szóstą edycję swojego reality show. Jednym z jego uczestników będzie Polak – Rafał Dudek.

Zawodnicy udadzą się do Tajlandii, gdzie będą stale obserwowani. Enfusion Reality to kompilacja wielu elementów. Z jeden strony to popularyzacja kickboxingu, a z drugiej show, które ma przyciągnąć widzów. Wszystko zwieńczą efektowne walki, w których nie powinno zabraknąć widowiskowych ciosów i kopnięć.

Finałowa gala

Holendrzy stawiają już kolejny krok. Enfusion na przełomie stycznia i lutego zorganizuje szóstą edycję reality show. Planowane jest przygotowanie szesnastu odcinków, które będą prezentowane widzom od marca do maja. Wśród uczestników pojawi się Rafał Dudek, rywalizujący w kategorii 70kg. Polak w grudniu wystąpił na gali Enfusion w Antwerpii, gdzie zaprezentował się z dobrej strony i pokonał w drugiej rundzie Youssefa El Hajia.

Dudek to nie pierwszy Polak, który wystąpi w Enfuison Reality. W trzeciej edycji zaprezentował się Piotr Łapuć. Polak rywalizował w kategorii 85kg, jednak w finałowym turnieju stoczył zaledwie jedną walkę. Lepszy od Łapucia okazał się Bośniak Adnan Omeragić. Z kolei w piątej edycji w rolę jednego z trenerów wcielił się Łukasz Krupadziorow.

Jak będzie wyglądała kolejna odsłona show? Zawodnicy udadzą się do Superpro Samui, gdzie będą razem mieszkać, trenować, a zwieńczeniem ich przygotowań będzie rywalizacja na finałowej gali. Fighterzy zostaną podzieleni na cztery zespoły przy zastosowaniu kryterium podziału geograficznego, a więc będziemy mieli ekipy Europy, Azji, Afryki oraz Ameryki Południowej. Nad panami pieczę będą sprawowały panie, którym przypadnie rola kapitanów drużyn. Za przygotowania Dudka oraz jego kolegów z Europy będzie odpowiadała Holenderka Sheena Widdershoven. Również panie staną do rywalizacji o triumf w zmaganiach w kategorii 65kg. 

Dudek będzie trenował wraz z Markiem Skeerem z Anglii, Cricem Boussoukou z Francji i Andreim Ostravanu z Rumunii. Nie zabraknie również zmagań celebrytów, wśród których zaprezentują się m.in. byli piłkarze Interu Mediolan – Brazylijczyk Ze Maria oraz Grek Lambros Choutos.

Kto z kim?

Pierwsze pojedynki odbędą się 28 stycznia. Zwycięzcy awansują do ćwierćfinałów, które zostały zaplanowane na 2 lutego. Pierwszym rywalem Polaka będzie zawodnik z RPA – Gomba Ncedo.

Zestawienia gali Enfusion Reality w kategorii 70kg:

Beau Superprosamui (Tajlandia) vs Christopher Mena Cardenas (Kolumbia)
Rafał Dudek (Polska) vs Gomba Ncedo (RPA)
Emy Sampuri (Malezja) vs Rodrigo Mineiro (Brazylia)
Mark Skeer (Anglia) vs Mohammed El Mir (Liban)
Shinji Ichinose (Japonia) vs Miquel Capora (Argentyna) 
Crice Boussoukou (Francja) vs Aziz Kallah (Maroko)
Jeremy Lee Tsun (Hongkong) vs Malic Groenberg (Surinam)
Andrei Ostravanu (Rumunia) vs Jassem Al Djilawi (Egipt)

KM

Hallman wyleciał z UFC

Każda przygoda się kiedyś kończy. Chciałoby się rzec, że wszystko ma swoje miejsce i czas. Dla wielu fighterów rywalizować w UFC to ogromne marzenie, a zarazem spełnienie i zaszczyt. Trafić tam to jedno, a rywalizować to drugie. Wie coś o tym Piotr Hallmann.

Jak podał portal mmarocks.pl przygoda polskiego zawodnika z UFC dobiegła końca. Hallmann padł ofiarą kolejnych czystek w szeregach amerykańskiej organizacji.

Dwa lata wśród najlepszych

W świecie sportu ciągle krąży powiedzenie, że na szczyt łatwo wejść, ale trudno się na nim utrzymać. Na kartach historii na zawsze czempion pozostanie czempionem. Nie zawsze będzie nim w ludzkiej pamięci, gdyż być może jego styl i czas panowania nie będzie imponujący.

Piotr Hallmann Ameryki nie zawojował. Był polską nadzieją mieszanych sztuk walki, jednak wraca na tarczy. Hallman imponował. Zawsze obserwatorów w euforię wprawiają zawodnicy, którzy kończą swoje walki przed czasem. Do tego grona należy właśnie Hallmann. Patrząc na bilans zawodnika z Gdyni widać, że nie patrzy na zegarek podczas walki. Tylko jeden pojedynek wygrał decyzją sędziów. Siedem starć zakończył przez nokaut, kolejnych siedem przez poddanie.

Wszystko to wygląda imponująco, ba – nawet bardzo imponująco. Problem w tym, że „to se ne vrati”. Można zauważyć, że awans do UFC spowodował zakręt w karierze Hallmanna. Debiut w amerykańskiej organizacji miał imponujący. We wrześniu 2013 uporał się z Francisco Trinaldo, któremu nie dał żadnych szans. W drugiej rundzie efektywna kimura w wykonaniu Polaka zakończyła rywalizację. Problemy zaczęły trapić Hallmanna w 2014 roku. We wrześniu przegrał z Gleisonem Tibau, a po walce okazało się, że stosował doping. Nie było pobłażliwości ze strony włodarzy amerykańskiej organizacji. Hallmann został zawieszony na dziewięć miesięcy. Wrócił w czerwcu 2015 roku, jednak przegrał dwa pojedynki. 28-latek stoczył sześć walk w UFC, ale tylko dwie wygrał. Przed rozpoczęciem przygody z najlepszą organizacją mieszanych sztuk walki na  świecie miał na swoim koncie miał tylko jedną porażkę. Po dwóch latach musi dodać do swojego konta cztery przegrane.

Warto jednak zaznaczyć, że Hallmann pokazał w UFC swoje umiejętności i efektywność. Za wygrane z Trinaldo i Yvesem Edwardsem otrzymał bonusy w wysokości 50 tysięcy dolarów.

Kolejny z naszych

Piotr Hallmann nie jest jedynym Polakiem, który w ostatnim czasie został zwolniony z UFC. W październiku 2015 roku z amerykańską organizacją pożegnali się Izabela Badurek i Paweł Pawlak. Wcześniej włodarze UFC zwolnili Marcina Bandla.

Jednak nie jest tak źle jak na pierwszy rzut oka wygląda. W UFC wiodącą postacią jest Joanna Jędrzejczyk, która dzierży pas mistrzyni w wadze słomkowej. Na kolejne walki czekają Krzysztof Jotko, Daniel Omielańczuk i Łukasz Sajewski. W grudniu udanie w UFC zadebiutowała Karolina Kowalkiewicz.

KM

Sporadyczne japońskie rozczarowania

Nikt nie ma wątpliwości, że Japonia jest kolebką judo, a zarazem potęgą w tej dyscyplinie. Najważniejsze imprezy stoją pod znakiem dominacji zawodników z Kraju Kwitnącej Wiśni. Czy zawsze tak jest?

Pod lupę wzięliśmy najważniejszą sportową imprezę globu, czyli Igrzyska Olimpijskie. Okazuje się, że Japończycy nie zawsze plasowali się na szczycie klasyfikacji medalowej.

Świeża rana

Judocy z Kraju Kwitnącej Wiśni liczą, że w Rio de Janeiro odkują się za słaby występ podczas igrzysk w Londynie. W 2012 roku Japonia poniosła klęskę. Kryzys, rozczarowanie, wpadka – tak można to ująć. Japończycy długo rozpamiętywali tę porażkę i zastanawiali się nad jej powodami. W klasyfikacji medalowej zajęli dopiero czwartą pozycję. Triumfowali Rosjanie przed Francuzami i Koreańczykami.

Japończycy w Londynie zdobyli tylko jeden złoty medal, a jego autorką była Kaori Matsumoto w kategorii 57kg. Szansę na triumf mieli również: Mika Sugimoto (+78kg), Hiroaki Hiraoka (60kg) oraz Riki Nakaya (73kg), jednak musieli obejść się smakiem. Dorobek nie był najgorszy, bo trudno za taki uznać zdobycie siedmiu miejsc na podium, jednak w przypadku takiej potęgi jak Japonia jest to porażka.

Również w 1988 roku w Seulu Japończycy zaprezentowali się słabiej niż zazwyczaj. W klasyfikacji medalowej uplasowali się na trzecim miejscu, a lepsi od nich okazali się Koreańczycy oraz Polacy. W Seulu w kategorii 78kg triumfował Waldemar Legień, a Polska wywalczyła dwa medale. Srebro w 65kg dołożył Jan Pawłowski. Co prawda Japończycy zdobyli cztery krążki, ale jeden złoty i trzy brązowe. Mistrzem olimpijskim w kategorii +95kg został legendarny Haiki Saito.

Judo obecne jest na Igrzyskach Olimpijskich od zmagań w Tokio w 1964 roku. Do tej pory zawodnicy z Kraju Kwitnącej Wiśni tylko trzy razy nie byli na czele klasyfikacji medalowej. W Seulu, Londynie i Moskwie, gdzie Japończycy nie startowali, ponieważ bojkotowali imprezę w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich ze względów politycznych. 

Dominatorzy

U siebie w Tokio nie mieli sobie równych. Rywalizacja odbywała się w czterech kategoriach wagowych, a w trzech triumfowali Japończycy. Akio Kaminaga  zdobył tylko srebro w kategorii open, bo na jego drodze stanął genialny Anton Geesink z Holandii.

W 1972 roku w Monachium Holendrzy deptali Japończykom po piętach, jednak nie dali rady. Judocy z Azji wywalczyli trzy złote i jeden brązowy medal. Cztery lata później łącznie sięgnęli po pięć krążków. Prawdziwy popis Japończycy dali w Los Angeles w 1984 roku, gdzie całkowicie zdominowali rywalizację. Shinji Hosokawa (60kg), Yoshiyuki Matsuoka (65kg), Hitoshi Saito (+95kg) oraz Yasuhiro Yamashita (open) wracali do ojczyzny w glorii najwyższej chwały.

W 1992 roku w Barcelonie Japończycy wywalczyli dziesięć medali, ale tylko dwa złote, ale i tak byli na czele klasyfikacji medalowej. Cztery lata później zdobyli trzy pierwsze miejsca, tak samo jak Francuzi. Tylko, że Trójkolorowi wywalczyli „tylko” trzy brązowe medale, a Japończycy cztery srebrne i brąz, co dało im triumf w „generalce”. W Sydney zawodnicy z Kraju Kwitnącej Wiśni sięgnęli po osiem krążków, w tym cztery złote i ponownie okazali się lepsi od Francji. W 2004 w Atenach Japończycy pozostawili wszystkich daleko w tyle. Aż ośmiu judoków może pochwalić się tytułami mistrzów olimpijskich. W Pekinie gospodarze chcieli utrzeć nosa Japończykom, jednak im się nie udało. Kraj samurajów okazał się ponownie lepszy. Japończycy zapisali na swoim koncie siedem medali, a Chińczycy trzy.

Jak widać Japonia to potęga. Czasami zdarzy się wpadka, ale dzieli ją przerwa aż 24 lat. Jeśli trzymać się statystyk to przez długi czas Japończycy będą nie do zatrzymania.

Fot. japantimes.co.jp

KM

Haye o jakości mistrza świata

Niemożliwe! A jednak. David Haye zawsze lubił dzielić się swoimi opiniami. Nie inaczej jest teraz, z tą różnicą, że nie mówi o sobie, a o mistrzu świata wagi ciężkiej Tysonie Fury’m.

„Hayemaker” w lipcu 2012 roku rywalizował z Władimirem Kliczko, jednak nie odebrał mu mistrzowskich pasów. Co prawda Anglik wytrzymał w ringu dwanaście rund, ale sędziowie wyraźnie punktowali na korzyść Ukraińca. To, czego nie udało się dokonać 35-latkowi z Bermondsey zrobił Tyson Fury.

Rewanż też dla niego

Po tym jak w listopadzie w Dusseldorfie Fury pokonał Kliczko i odebrał mu tytuły mistrzowskie WBO/WBA/IBF/WBO pojawiły się głosy na temat walki rewanżowej. Brytyjczyk jest gotowy jeszcze raz spotkać się z Ukraińcem. Gotowość do ponownej walki z Kliczko przypłacił stratą pasa IBF. Pretendentem do tytułu był Wiaczesław Głazkow, jednak Fury nie chciał z nim walczyć, lecz wolał wybrać pojedynek z Ukraińcem. Z kolei 31-letni bokser pochodzący z Ługańska 16 stycznia zmierzy się o wakujący tytuł z Charlesem Martinem.

Kliczko zagwarantował sobie w kontrakcie możliwość rewanżu i chętnie z niej skorzysta. Zapewne wokół pojedynku będą ogromne emocje. Nowy mistrz spotka się ze starym czempionem, który przez jedenaście lat pozostawał niepokonany. David Haye, były mistrz świata WBA w kategorii ciężkiej, stawia na zwycięstwo swojego rodaka. – Czy Fury wygra pojedynek rewanżowy z Kliczko? Sądzę, że tak. Wygrał bez problemów pierwszą walkę i pewnie w rewanżu zrobi to samo – ocenia "Hayemaker".

Zdaniem byłego czempiona WBA Fury nakręca zainteresowanie wokół kategorii królewskiej. – Nadszedł czas zmiany. Kliczko jest nudny. Może Tyson Fury jest idiotą, ale to zabawny człowiek. Ten gość śpiewa w ringu. Przebiera się za Batmana na konferencję prasową i biega jak szalony. To, co mówi na tematy kobiet w kuchni sprawia, że kręcę głową. Mimo to facet przyciąga zainteresowanie. Więcej ludzi zauważa wagę ciężką i mówi o niej, a boks to spektakl. Moim zdaniem Fury jest zdecydowanie lepszym mistrzem niż Kliczko – argumentuje Haye.

Jak widać Anglik w swoim stylu musi wbić szpilkę potencjalnemu rywalowi, jednak w jego wypowiedzi widać wyraźną pochwałę. W sprawie walki rewanżowej Fury vs Kliczko głos zabrał również brat byłego mistrza świata. – Rozmawiałem z nim po przegranej walce i powiedział, że zrobił już wszystko. Zaznaczyłem możliwości jakie ma. Pierwsza-wyjaśnić, że zrobił już wszystko i skończyć karierę bądź wrócić i udowodnić, że przegrana była wypadkiem przy pracy. Władimir wybrał drugą opcję. Według mnie ma duże szanse, żeby wygrać i wykorzysta tę okazję – mówi Witalij Kliczko.

Powrót po latach

Warto poświęcić chwilę uwagi samemu Haye’owi. Brytyjczyk wraca na ring i już 16 stycznia stoczy pojedynek po ponad trzyletniej przerwie.

Haye zdecydował się wrócić i jeszcze raz spróbować swoich sił. Zatęsknił za boksem, ma 35 lat, ale czy będzie w stanie przebić się do czołówki. Ostatnią walkę stoczył w lipcu 2012 roku i wtedy okazał się lepszy od Derecka Chistory. „Hayemaker” zwyciężył w piątej rundzie. 16 stycznia w O2 Arenie jego rywalem będzie Mark de Mori. 33-letni Australijczyk ostatnie pięć walk wygrał przed czasem, ale trudno powiedzieć, żeby gromił wirtuozów.

KM

Perły z Surinamu

Melvina Manhoefa nie trzeba nikomu przedstawiać. Blisko 40-letni zawodnik swoich sił próbował w kickboxingu i MMA. Wypracował sobie markę twardziela, który jest rozpoznawalny na całym świecie. Manhoef urodził się w Surinamie i wieku zaledwie trzech lat przybył z rodziną do Holandii.

Surinam to niewielkie państwo położone nad Oceanem Atlantyckim. Liczy niecałe pół miliona mieszkańców. Od XVI wieku tereny te zasiedlane były przez Holendrów. W traktacie pokojowym kończącym II wojnę holendersko-angielską uznano Surinam za posiadłość holenderską. Z czasem państwo stało się kolonią. W latach 50. XX wieku Surinam zyskał autonomię i mógł stworzyć własną administrację. Była to zapowiedź zmian, które dawały nadzieję na pełną niezależność. W 1975 roku kraj wybił się na niepodległość. Mieszkańcy Surinamu, a wcześniej Gujany Holenderskiej, zachowali holenderskie obywatelstwo. Wielu z nich zdecydowało się ruszyć w drogę do Europy, za poszukiwaniem lepszego życia. Odbiło się to na gospodarce kraju, która w latach 80. przeżywała załamanie. Krajem targały również konflikty zewnętrzne, a kolejni mieszkańcy szukali swojego szczęścia w Europie.

Fighterzy z najwyżej półki

Wielu z nich trafiło do Holandii, którą można nazwać swego rodzaju świątynią kickboxingu. Nie brakowało chłopców chcących udowodnić swoją siłę i nauczyć się podstawowych technik. Wśród nich były takie perły jak wspomniany Manhoef. Z tym, że wcale nie musiał rozpocząć treningów kickbokserskich. Swoją przygodę ze sportem skupił na piłce nożnej. Trenował w młodzieżowych drużynach Feyenoordu Rotterdam, jednak kontuzja przerwała jego karierę. W wieku osiemnastu lat musiał postanowił podjąć inne wyzwanie. Wybrał kickboxing i jak się okazuje zrobił bardzo dobrze.

W debiutanckiej walce dla organizacji K-1 przegrał z innym wybitnym zawodnikiem z Surinamu, Remym Bonjaskym. Zdecydował się spróbować swoich sił w MMA, ale z czasem wrócił do kickboxingu. Pojawiał się na galach K-1, ale największe sukcesy święcił w organizacji It’s Showtime. W latach 2009-2011 zdobywał mistrzostwo w kategorii 85kg. Obecnie jest znany z występów w Bellatorze. W listopadzie już w pierwszej rundzie pokonał Hisaki Kato i nadal jest cenioną postacią w świecie MMA. Polscy kibice mieli okazję poznać go z bliska w czerwcu 2013 roku, kiedy pojawił się na KSW. Przegrał z Mamedem Khalidovem.

Z kolei Remy Bonjasky to jeden z najbardziej widowiskowo walczących zawodników. Urodzony w 1976 roku fighter swoim latającym kolanem posłał niejednego rywala na deski. W 2008 roku znokautował m.in. Manhoefa. Bonjasky był nie do zatrzymania. W 2003 i 2004 roku zdobywał mistrzostwo K-1 World w Tokio. Jego dobrą passę przerwał Semmy Schilt, który w półfinałowej walce w 2005 roku znalazł sposób na zawodnika pochodzącego z Surinamu. Bonjasky powrócił na szczyt. Triumfował w 2008 roku w Jokohamie.

Młodzi gniewni

Z Surinamu pochodzi również Tyrone Spong, który w wieku 23 lat został mistrzem It’s Showtime w kategorii 95MAX. Zawodnik zdobywał tytuł w kolejnych trzech latach. Z kolei w 2013 roku okazał się najlepszy w Golden Glory w wadze półciężkiej. Jak wielu kickbokserów próbował w swoich sił w MMA. Debiutował na gali WSOF 1 w 2012 roku, gdzie pokonał Travisa Bartletta.

Errol Zimmerman miał zaledwie dziewiętnaście lat, gdy został mistrzem Holandii w boksie tajskim w kategorii 85kg. Od 2008 roku należał do czołówki wagi ciężkiej. Udanie rywalizował w prestiżowym cyklu K-1 WGP. Okazał się najlepszy podczas Grand Prix w Amsterdamie w 2008 roku. W kwietniu 2010 roku dostał szansę rywalizacji o pas mistrza K-1 w kategorii superciężkiej, jednak lepszy okazał się Semmy Schilt. Panowie spotkali się ponownie w 2012 roku. Stawką rywalizacji było mistrzostwo Glory w wadze ciężkiej. Zimmerman ponownie nie potrafił znaleźć sposobu na Schilta. Warto nadmienić, że zawodnik pochodzący z Surinamu na swoim koncie ma również wygraną w turnieju SuperKombat Fight Club w Rumunii w 2011 roku.

Za młodu wyjechali z Surinamu. W Holandii znaleźli swoją przystań, w której mogli rozwijać swoje umiejętności. Zaznaczyli swoją obecność na światowej arenie kicboxingu. Nazwiska Manhoefa i Bonjasky’ego to swego rodzaju historia. To też sygnał i przykład tego jakim miejscem jest Holandia pod względem kultury kickboxingu. W kraju tulipanów zawodnicy walczą, walczą i jeszcze raz walczą, przez co doskonalą swoje umiejętności. Od najmłodszych lat. Tam każda walka niesie ze sobą potężną dawkę emocji i wartość. Każdy doskonali swoje umiejętności i czeka na swój czas.

Na zdjęciu Malvin Manhoef.

Fot. sherdog.com

KM

Czy znajdą mistrza?

Kto szuka, ten znajdzie. Teoretycznie wydaje się to proste, jednak trzeba włożyć wiele wysiłku, aby wśród wielu trenujących odkryć ten największy talent i poświęcić czas na jego oszlifowanie. Jednak warto próbować. Już po raz piąty w Elblągu odbędzie się judo camp "Szlifujemy talenty – poszukujemy mistrza".

Inicjatywa została podjęta w 2011 roku przez trenerów i Polski Związek Judo. Cel jest jasny. Chodzi o podnoszenie wyszkolenia najmłodszych judoków oraz wyłonienie najlepszych, którzy rokują szanse na sukces w przyszłości.

Trzeba szukać

Niewątpliwe w polskim judo panuje kryzys. Nie tyle, że jesteśmy słabi, lecz nie odnosimy sukcesów na najważniejszych imprezach. Wszyscy mówią o złotym medalu olimpijskim Pawła Nastuli, a jakby nie patrzeć nasz wybitny zawodnik w Atalancie startował dwadzieścia lat temu. Robert Krawczyk w kategorii 81kg na mistrzostwach świata w Osace w 2003 roku wywalczył brązowy medal. Na kolejne miejsce na podium w światowym czempionacie musieliśmy czekać aż jedenaście lat. W 2014 roku w Czelabińsku po brąz sięgnęła Katarzyna Kłys w kategorii 70kg.

Brakuje sukcesów, które podźwignęłyby polskie judo. Dlatego jak najbardziej zasadne jest organizowanie imprez tego typu. Mówi się, że tonący brzytwy się chwyta. Chyba nie w tym rzecz. Bo judo camp "Szlifujemy talenty – poszukujemy mistrza" to szansa dla polskiego judo, ale również dla setek dzieci i szkoleniowców. To możliwość odkrycia przez najmłodszych pasji, z którą być może będą chcieli związać swoje życie.

Swego czasu trening w Elblągu prowadzili Aneta Szczepańska i Robert Krawczyk. W imprezie brali udział zawodnicy z Polski, Litwy oraz Rosji. W 2012 roku na tatami zaprezentowało się blisko 200 młodych judoków. Organizatorzy tegorocznego judo camp przewidują, że do Elbląga zjedzie 1000 pasjonatów z całej Europy.

Judo Camp w Elblągu odbędzie się w dniach 7-10 stycznia w hali Centrum Sportowo – Biznesowego. Konsultacje dla zawodników i trenerów będzie prowadził Rosjanin Jewgienij Lwow, kolejne zaś Japończyk Hiroshi Katanishi.

Będą nagrody

Wydarzenie w Elblągu będzie znakomitą okazją do uhonorowania tych, którzy najlepiej spisywali się w 2015 roku. 8 stycznia odbędzie się Ogólnopolska Gala Judo.

Podczas uroczystości wyróżnienia otrzymają najlepsi zawodnicy i trenerzy minionego roku. W Elblągu pojawią się srebrne medalistki mistrzostw świata w drużynie z Astany, jednak w niepełnym składzie. Zabraknie Anny Borowskiej (57kg) i Katarzyny Kłys (70kg), które przebywają na zgrupowania. Stawią się: Karolina Pieńkowska (52 kg), Arleta Podolak (57 kg), Agata Ozdoba, Karolina Tałach (obie 63 kg), Daria Pogorzelec (78 kg) i Katarzyna Furmanek (+78 kg). Obecna będzie również trener Aneta Szczepańska.

Nie zabraknie ikon polskiego judo. Wydarzenie swoją obecnością uświetnią m. in. Antoni Zajkowski, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich z Monachium z 1972 roku, oraz Marian Tataj, autor brązowego medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Montreal w 1976 roku.

KM

Wyrywny Błachowicz

Jan Błachowicz chciał wykorzystać kontuzję Jimi'ego Manuwy i zgłosił swój akces do rywalizacji z Nikitą Krylovem podczas lutowej gali UFC w Londynie. Ukrainiec pozytywnie ustosunkował się do oferty polskiego fightera.

Czy do pojedynku dojdzie? Sytuacja nieco się skomplikowała. Wydawało się, że organizatorzy będą chcieli znaleźć zastępstwo za Manuwę, jednak nie jest to wcale pewne. Również Krylov może zostać usunięty z karty gali UFC Fight Night 83, która została zaplanowana na 27 lutego w Londynie.

Janek chciał spróbować

Przygoda „Johna” z UFC nie wygląda tak jakby życzył sobie sam zawodnik i jego fani. Skończyło się na mocnym wejściu. Błachowicz niczym bohaterski kowboj wdarł się na arenę. Potrzebował zaledwie dwóch minut, aby rozprawić się z Illirem Latifim. Mocne kopnięcie „Johna” zrobiło wrażenie na zawodniku ze Szwecji, który nie potrafił się odnaleźć w oktagonie. Wykorzystał to Błachowicz. Zrobił wrażenie, wszyscy zacierali ręce i czekali na jego kolejne walki.

A tu klapa. Rok 2015 był kiepski w wykonaniu Błachowicza. Najpierw w Krakowie uległ na punkty Jimi'emu Manuwie, a we wrześniu lepszy od Polaka okazał się Corey Anderson. „John” miał rywalizować również w gwiazdą UFC Anthony'm Johnsonem. Pojedynek został zaplanowany w Las Vegas. Wydawało się, że to życiowa szansa dla Błachowicza. Być albo nie być. Temperatura rosła aż w końcu spadła do zera. Walkę odwołano. Zamiast Johsona pojawił się średni Anderson, ale Błachowicz pojedynek przegrał.

Pojawił się duży znak zapytania. Co dalej? Błachowicz musiał to wszystko przemyśleć. To nie tak miało wyglądać. Ochłonął i wrócił, chce spróbować swoich sił po raz kolejny. W Londynie nie wystąpi Jimi Manuwa, który nabawił się kontuzji. Nikita Krylov został bez rywala. Błachowicz nie czekał i przedstawił za pośrednictwem Twittera Ukraińcowi swoją propozycję. 

– Jimi @POSTERBOYJM is out. @danawhite, @MMA_Matchmaker I'm ready for London and @KrylovUFC!!! – napisał Polak.

Co na to Krylov? – Let's do it! – krótko odpisał Ukrainiec.

A więc do roboty! Stop. Pojawia się kolejny znak zapytania. Według nieoficjalnych informacji Krylov nie pojawi się w lutym w Londynie. Tym samym szansa na ujrzenie w oktagonie Błachowicza maleje. Krylov to ciekawy zawodnik. Jego początki w UFC też nie były najlepsze, jednak jeden dobry występ pchnął go wyraźnie, dodał pewności siebie. Po wygranej w lipcu 2014 roku z Cody Donovanem, Ukrainiec nie przegrał. Być może Błachowicz również potrzebuje tzw. walki na przełamanie. 

Będą inni

W Londynie podczas gali UFC Fight Night 83 zobaczymy Polaków. Czy będzie wśród nich Błachowicz? Jest to co najmniej wątpliwe. Na pewno pojawi się Daniel Omielańczuk, który w wadze superciężkiej zmierzy się Jarijsem Danho. W kategorii średniej zobaczymy Krzysztofa Jotko. Rywalem Polaka będzie Brad Scott. Z kolei Łukasz Sajewski w wadze lekkiej zmierzy się z Teemu Packalénem.

KM

Bradley ostatnim rywalem Pacquiao?

W roku 2015 na zakończenie bokserskiej kariery zdecydował się Floyd Mayweather Jr. Chodzą słuchy, że z podobnymi zamiarami nosi się Manny Pacquiao, który w kwietniu ma stanąć w ringu z Timothy Bradley’em. Czy taki scenariusz jest możliwy?

Popularny „Pacman” to jeden z najbardziej rozpoznawalnych bokserów na świecie. Na swoją sławę pracował latami. Filipińczyk doszedł na szczyt dzięki swojemu uporowi, niezłomności i pokonywaniu kolejnych barier. Należy podkreślić, że Pacquiao zdobywał pasy mistrzowskie w kategoriach muszej, piórkowej, junior piórkowej, junior lekkiej, lekkiej, półśredniej oraz lekkośredniej.

Po raz trzeci

Pacquiao podejmuje kolejne wyzwanie. 9 kwietnia podczas gali w Las Vegas zmierzy się z mistrzem świata WBO wagi półśredniej Timothy Bradley’em. Panowie spotkają się w ringu po raz trzeci. Historia ich rywalizacji sięga roku 2012. 9 czerwca w MGM Grand triumfował Bradley, choć werdykt wzbudził wiele kontrowersji. Amerykanin wygrał niejednogłośnie na punkty, co dało mu tytuł mistrza świata WBO w wadze półśredniej. Obserwatorzy twierdzili, że Pacquiao w ringu wyglądał lepiej, jednak decyzja zapadła i Filipińczyk musiał pogodzić się z porażką.

„Pacman” pałał żądzą rewanżu, do którego doszło w kwietniu 2014 roku. Ponownie walka odbyła się w MGM Grand, jednak tym razem Pacquiao nie pozostawił rywalowi żadnych złudzeń. Filipińczyk zdominował Amerykanina i sędziowie nie mieli żadnych wątpliwości. Pacquaio wygrał jednogłośnie na punkty. Filipińczyk mógł cieszyć się z odzyskania mistrzowskiego tytułu, a Bradley przeżywał porażkę, gdyż była to jego pierwsza ringowa klęska.

Po rywalizacji z Pacquaio Amerykanin robił wszystko, aby wrócić na szczyt. Pokonując Jessie Vargasa zdobył tymczasowy tytuł mistrza WBO w wadze półśredniej. W międzyczasie Pacquaio przegrał z Mayweatherem i Bradley skorzystał z okazji. Zmierzył się o pas z Brandonem Riosem. W dziewiątej rundzie zakończył rywalizację i mógł cieszyć się z tytułu. Pacquiao po przegranej w walce stulecia z Mayweatherem szukał wyzwań. Bob Arum uznał, że Bradley będzie najlepszym rywalem dla „Pacmana”.

Zakończenie w tle

Wszystko jest już niemal dopięte na ostatni guzik. – Umowa jest już przygotowana i czekamy na trzecią walkę z Bradleyem. Mamy świadomość, że Timothy jest znacznie lepszym bokserem niż podczas ostatniej walki z Manny i uwzględniliśmy to. Bradley jest zadowolony z całej sytuacji, Pacquaio czeka trudne wyzwanie – powiedział Bob Arum.

Pojawiały się głosy, że Pacquaio miał się zmierzyć z Adrianem Bronerem, jednak Arum zadał kres tym pogłoskom. Cały czas w przestrzeni publicznej pojawiają się informacje na temat ostatniej walki „Pacmana”. Filipińczyk ma zamiar wziąć udział w wyborach do senatu w swoim kraju i otwarcie przyznaje, że zdobycie mandatu uniemożliwi mu regularne treningi i skupienie się na boksie. Czy Bradley będzie ostatnim rywalem Pacquaio? A może Bob Arum przygotuje dla „Pacmana” jeszcze jakąś niespodziankę, która przekona go do wydłużenia sportowej kariery? Sam Filipińczyk, że od przejścia na emeryturę odciąga go wizja rewanżu z Mayweatherem.

KM

Aktywność potrzebna od zaraz

Czas zmieniły się. Teraz dzieci więcej czas spędzają przed ekranami telewizorów i komputerów. Aktywność fizyczna zeszła na dalszy plan. Lepiej spotkać się i pograć na konsoli niż iść na boisko.

Chwała rodzicom, którzy dbają o rozwój fizyczny swoich dzieci i wypychają je z domów. Rzecz jasna, że spotkamy również małych zapaleńców, którzy nie wyobrażają sobie życia bez regularnych treningów. Mimo to aktywność kuleje. Nauczyciele wychowania fizycznego załamują ręce pod ilością zwolnień z zajęć. Receptą na to wszystko jest większa popularyzacja aktywności fizycznej oraz ukazanie jej zalet.

Dać szansę

Zapewne każdy pamięta jak wyglądały lekcje wychowania fizycznego. Wiele zależało od nauczyciela, ale także od materiału ludzkiego. Są grupy dzieci, które palą się, żeby coś porobić i wykorzystać swoją energię. Czasami nauczyciel rzuci piłkę i zajęcia odbywają się w myśl zasady „róbta, co chceta”.

To wszystko jest takie schematyczne. A może spróbować czegoś nowego? Pozwolić wejść na dobre do szkół judo i zapasom. Dyscyplinom tradycyjnym, olimpijskim i pełnym wartości, a także z bogatą historią. To nie tylko sport, ale coś więcej. Zbiór wartości, tradycja i pewna życiowa ścieżka. Spójrzmy z bliska na dzieci. Od najmłodszych lat brzdące lubią się przekomarzać. W piaskownicy czy w parku, a nawet w domu dochodzi do kłótni między szkrabami. Jeden drugiego uderzy i płacz. Z czasem dorastają, ale również łapią się „za łby”. Powtarzają ciągle, że to dla zabawy. Skoro mają takie zapędy to może warto je wykorzystać. Zaprosić na matę i pokazać kilka chwytów, a zarazem czegoś nauczyć. Edukacja, aktywność fizyczna, a zarazem wykorzystanie zapędów młodego człowieka. Czego chcieć więcej?

Chwała Andrzejowi Supronowi za projekt „Zapasy w każdej szkole”. Pomysł genialny, wydaje się prosty, ale jakże skuteczny. Andrzeja Suprona przedstawiać nikomu nie trzeba, a jeśli mistrz zapasów mówi, że z aktywnością dzieci jest źle to wie, co mówi. Sprawa została już nagłośniona. Projekt jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. W czerwcu 2014 roku Supron zainaugurował działalność i ruszył w wycieczkę po kraju. Zaczął od Łodzi. Wystarczy pokazać, że zapasy to całkiem przyjemna i fajna dyscyplina, która nie wymaga nakładów finansowych. Trzeba trafić do młodych, przemówić do nich. W czasach postępującej globalizacji nic tak nie działa na zmysły jak doświadczenie czegoś na własnej skórze.

Przed telewizorem czy w ruchu?

Zapasy czy judo pozwalają również nabyć umiejętności społecznych. To treningi, przebywanie w grupie i pokonywanie pewnych barier. Supron pokazał, że trenować może każdy. To również istotne. Wydaje się, że bogacimy się, jednak nadal są obszary, gdzie panuje bieda. Dlatego trzeba stworzyć szanse dla wszystkich.

""

Ważne jest, aby ktoś w końcu pomyślał o wzbogaceniu zajęć wychowania fizycznego. Rola szkoły jest nieoceniona. „Zgodnie z podstawą programową, na każdym etapie edukacji celem zajęć edukacyjnych wychowanie fizyczne powinno być kształtowanie nawyku aktywności fizycznej. Na lekcjach wychowania fizycznego należy więc rozwijać zainteresowania i postawy uczniów oraz wspomagać budowanie pozytywnego obrazu własnej osoby jako uczestnika aktywności fizycznej o charakterze rekreacyjnym, sportowym bądź turystycznym. Z tego względu podstawa programowa wskazuje, że szkolna oferta wychowania fizycznego powinna zaspokajać w możliwie najpełniejszy sposób potrzeby, zainteresowania oraz uwzględniać możliwości uczniów” – czytamy na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zajęcia wychowania fizycznego mają motywować i rozwijać. Nie mogą być zamknięte, lecz innowacyjne i gotowe podejmować nowe wyzwania. Warto rozpocząć dyskusję na ten temat i zastanowić się, czy nie warto jako elementu ćwiczeń wprowadzić technik z zapasów czy też judo.

W 2013 roku pojawiła się informacja na temat otwarcia w jednym z poznańskich gimnazjów klasy sportowej, gdzie prowadzone są zajęcia judo. To dobry sygnał. W powszechnej ocenie sporty walki są źle rozumiane. Często porusza się problem pojawiania się agresji. Judo i zapasy to pewien system wartości, który stawia na poszanowanie drugiej osoby oraz własne doskonalenie się. Rzecz jasna, że trzeba być w tym wszystkim ostrożnym. Raczej nie przekona się rodziców do tego, aby w szkołach pojawiły się boks czy MMA. To dyscypliny, w których obecna jest krew, więc tutaj wybór powinien należeć do opiekunów.

Coraz większą popularnością cieszą się zajęcia dodatkowe. Rodzice chcą, aby ich dzieci zdobywały dodatkowe umiejętności i posyłają je na różne warsztaty. W cenie są sporty walki. Mowa tu o judo czy karate. Bywa, że często są one płatne. Dlatego też warto spróbować zaszczepić judo i zapasy w szkołach, aby były obecne na zajęciach wychowania fizycznego. To coś nowego. Być może zmieniłoby to obraz zajęć i pozwoliło na popularyzację tych, jakże szlachetnych, dyscyplin.

Chyba, że wolimy obraz dzieci siedzących w domach. Przed telewizorem, z padem w dłoni i czekających na kolejne gry. Szkoła może dać sygnał, wzbudzić zainteresowanie. Rodzice mogą być wsparciem. W tym wszystkim najważniejsze jest dobro młodego pokolenia. Aktywność fizyczna rozwija i to nie podlega żadnej dyskusji. Bogatsza oferta zajęć szkolnych może okazać się pomocna. Trzeba dać dzieciom możliwość poznania innego świata. Judo czy zapasy na pewno im nie zaszkodzą, zapewne wprowadzą w inną rzeczywistość. Pełną społecznych atrybutów, które pozwolą dzieciom na prawidłowy rozwój. Chyba, że chcemy mieć społeczeństwo koślawe, otyłe, a wręcz ułomne fizyczne. Nie patrzmy na to tylko i wyłącznie przez pryzmat aktywności fizycznej. Spójrzmy szerzej. Sporty walki, w tym judo i zapasy, to nie tylko walka, ale rozwój i wartości. A co niesie ze sobą siedzenie przed telewizorami i granie na konsoli? To dobra rozrywka, ale na chwilę. Życie toczy się w świecie realnym, gdzie trzeba być aktywnym. W jednym z polskich seriali padło dość dosadne sformułowanie – „bo nic się nie zmienia od na d… siedzenia”. Supron dał sygnał, a więc trzeba zrobić kolejny krok.

KM

Co w trawie zapiszczy?

Nowy rok, czyli nowe wyzwania. Każdy stara się wcielić w życie swoje postanowienia i dążyć do ich realizacji. Czas pokaże, czy spełnią się nasze pragnienia, a tymczasem wracamy do codzienności. Obowiązki, praca, wyzwania czekają na nas. Nie będziemy narzekać na nudę Tak samo będzie w sportach walki, w których emocji nie zabraknie. Co będzie działo się w 2016 roku w kickboxingu?

Postanowiliśmy przyjrzeć się kalendarzowi Polskiego Związku Kickboxingu. Jednym słowem – postaramy się przybliżyć, co, gdzie i kiedy?

Będą się rozkręcać

Styczeń przywitał nas mrozem. Wszyscy przerażeni, choć mamy zimę to do tej pory wydawało się, że jest ona dla nas łagodna i wyrozumiała. Kilka dni niższych temperatur zrobiło na wielu z nas wrażenie. Bez szalików, rękawiczek i czapek ani rusz. Kiedy rozgrzeją nas walki kickbokserskie? Trzeba poczekać do lutego, kiedy to odbędą się mistrzostwa Polski seniorów i juniorów kick light. Organizatorem imprezy będzie klub KKK Rebelia Kartuzy, a rywalizacja rozegra się w dniach 5-7 lutego. Emocji na pewno nie zabraknie, gdyż na ostatnich mistrzostwach świata Polacy wywalczyli w kick light pięć złotych medali. Dorota Godzina (55kg), Paulina Jarzmik (60kg), Mateusz Jereczek (89kg), Piotr Wypchał (94kg) i Michał Bławdziewicz (+94kg) mogą okazać się gwiazdami krajowego czempionatu.

20 lutego w Libertowie odbędą się mistrzostwa Małopolski light contact. Na pierwsze zagraniczne wojaże nasi reprezentanci udadzą się w marcu. W dniach 9-12 marca w Izraelu odbędzie się turniej Ayelet International Games. Bogaty w wydarzenia będzie kwiecień. Już pierwszego dnia miesiąca, w tym przypadku nie jest to prima aprilis, rozegrane zostaną mistrzostwa Polski seniorów i juniorów low kick. Wydaje się, że całkowicie rywalizację w kategorii 63,5kg zdominował Eliasz Jankowski. W 2015 roku w Wołominie wywalczył siódmy tytuł mistrza kraju. Czy po raz kolejny wejdzie na szczyt? Kilka dni później, 15 kwietnia będziemy musieli wykazać się podzielnością uwagi. W Innsbrucku odbędą się zawody Pucharu Świata, a w Piotrkowie Trybunalskim mistrzostwa Polski seniorów i juniorów full contact. Z kolei 29 kwietnia do Ostrowca Świętokrzyskiego zjadą się zawodnicy z całego świata. W Polish Open – WAKO European Cup odbędzie się rywalizacja w formułach pointfighting, light contact, full contact oraz low kick. Maj przyniesie ze sobą również wiele wydarzeń w kickboxingu. Nasi kadrowicze udadzą się 12 maja na Puchar Świata w Budapeszcie. Tego samego dnia zaplanowano akademickie mistrzostwa Polski kick light. Z kolei 20 maja w Kurzętniku odbędą się mistrzostwa Polski seniorów pointfighting oraz light contact oraz mistrzostwa Polski kadetów kick light. Na koniec maja, 27-29, zaplanowano rywalizację w mistrzostwach kraju juniorów, kadetów młodszych i starszych w formułach pointfighting i light contact.

Turcja i Grecja czekają

To dobra oferta turystyczna, ale nie tym razem. W dniach 16-22 października w Grecji odbędą się mistrzostwa Europy seniorów w full contact, formach przy muzyce, pointfighting, kick light lub low kick. Na przełomie listopada i grudnia dojdzie do rywalizacji o miano najlepszych na Starym Kontynencie w Turcji. Planowane są zmagania w K-1, low kick, kick light bądź light contact.

W drugiej połowie roku nie zabraknie zagranicznych podróży. Puchar Świata Bestfighter Rimini odbędzie się 10 czerwca, a tydzień później planowana jest rywalizacja w Bałkan Open. Z kolei 3 czerwca czeka nas rywalizacja w mistrzostwach Polski seniorów i juniorów w K-1. Na przełomie sierpnia i września kadeci będą toczyć boje w mistrzostwach świata WAKO. Warto zanotować również w swoim kalendarzu datę 9 września. Wtedy to odbędą się zawody Polish Open K-1 oraz Scandywian Open. Cały rok zwieńczą mistrzostwa Polski w oriental rules, które zaplanowano na 9-11 grudnia. Nie wiadomo jeszcze, gdzie odbędzie się rywalizacja.

KM